Search
Close this search box.
Search
Close this search box.

#21 – MISJA: OJCIEC – spotkanie z Tomaszem Kanią

Z okazji Dnia Ojca opublikowaliśmy dwudziesty pierwszy odcinek Podcastów Tato.Net przed normalnym terminem! A w nim rozmowa z Tomaszem Kanią o tym, jak dźwigać ojcostwo w obliczu choroby i śmierci żony. 🎧🎧

Tomasz to przedsiębiorca i redaktor, który blisko 4 lata temu pochował żonę, zmarłą w wyniku choroby nowotworowej. A dla nas – jak zwykle, przede wszystkim – tata Dominika i Hani.

Z tej rozmowy dowiesz się:
👉 Jak przeprowadzić dzieci przez czas choroby i śmierci ich mamy?
👉 Jak przeżyć żałobę i zagospodarować trudne emocje – swoje i dzieci?
👉 Jak żyć i zachować nadzieję, kiedy najbliższa osoba odchodzi i umiera?

Podcast prowadzi Maciej Kucharek – trener Tato.Net, przedsiębiorca, mówca i dziennikarz, tato x 5.

Przypominamy również, że z racji jubileuszu Podcastu Tato.Net przygotowaliśmy krótką ankietę – jeśli przesłuchałeś chociaż jednego odcinka, będziemy wdzięczny za jej wypełnienie: https://forms.office.com/e/mchPNGANCR.

Dołącz do unikalnej społeczności ojców, którzy poszukują najlepszych praktyk w budowaniu zdrowej rodziny.
➡️ Zapisz się na bezpłatny newsletter Tato.Net: https://tato.net/newsletter
➡️ Dołącz do Ojcowskiego Klubu lub załóż nowy: https://tato.net/ojcowskie-kluby/
➡️ Zapisz się na WarszTaty: http://tato.net/warsztaty/
➡️ Dołącz do Forum Tato.Net: http://forum.tato.net/
➡️ Przekaż 1,5% podatku Tato.Net: https://tato.net/wesprzyj-tato-net/1-5-procent-podatku
➡️ Złóż darowiznę: https://tato.net/wesprzyj-tato-net/

#PodcastyTatoNet #PodcastyOjcostwo #TatoNet

– Dzień dobry, witamy w Ojcowskim Podcaście. Dziś zamiast zwyczajowego powitania będą życzenia. Panowie, ojcowie, naszą rozmowę publikujemy tuż przed Dniem Ojca. Życzymy wam wytrwałości, satysfakcji, żebyście nie mieli poczucia, że zmarnowaliście choć chwilę. Pamiętajcie, jesteście cholernie ważni. Nie da się was zastąpić, od was zależy przyszłość. My mamy, ja osobiście mam do tego ogromne, olbrzymie przekonanie. Pamiętajcie o tym także każdego dnia swojego życia. Wszystkiego najlepszego.

– Dziś temat trudny. Porozmawiamy o żałobie po stracie. Porozmawiamy z Tomkiem. Tomek to przedsiębiorca, to wydawca, mąż, który blisko 4 lata temu pochował żonę, która zmarła w wyniku choroby nowotworowej, a dla nas, jak zwykle przede wszystkim, tata Dominika i Hania. Dominik 8, Hania 5 lat. Cześć Tomek.

– Witam i na wstępie bardzo dziękuję za zaproszenie do tej rozmowy.

– No bardzo nam miło, że jesteś. Zanim do tematu, jak zwykle jeszcze uwaga – autopromocja. Panowie, ruszają wakacje. Ja wiem, że zwykle my, ojcowie, to nie mamy tych dwóch miesięcy wolnego. Te dobre czasy już minęły. Wyrywamy dni urlopowe, żeby spędzić chwilę ze sobą, z rodziną. Wyrywamy. Panowie, czy wyrwiecie trzy albo cztery dni dla jednego ze swoich dzieci, żeby przeżyć z nim przygodę? No bo uczciwie powiedzmy sobie, co to jest 3 albo 4 dni w kontekście całego roku albo życia. A wakacje, które właśnie się zaczynają, to czas Wielkich Przygód. To jest nasz flagowy program w Tato.Net. Tata, jedno dziecko i wielkie przeżycia. Już teraz ruszają spływy kajakowe Bugiem. Przed nami wspinaczka, wycieczki górskie. Nie zmarnujcie tego czasu. Panowie, sprawdźcie jak spędzić kilka dni ze swoim jednym dzieckiem i budować relacje jak nigdy wcześniej na: www.tato.net/warsztaty/wielka-przygoda. Mam nadzieję, że zobaczymy się na którejś z nich. Do zobaczenia!

A teraz już do brzegu, do tematu. Tomku, od śmierci Iwony, twojej małżonki, minęło nieco ponad 3,5 roku. Próbuję sobie wyobrazić ten moment, kiedy dowiadujecie się o tym, że Iwona choruje i że jest to choroba, która może zakończyć się tragicznie, bo jest bardzo ciężka. Ja się zastanawiam, w jaki sposób i kiedy i co konkretnie powiedzieliście waszym dzieciom? Przecież wtedy, licząc te dajmy na to cztery lata wstecz, to Dominik ma cztery latka? No, Hania jest malutka. Ok, więc pewnie bardziej Dominikowi. Jak to wyglądało? Jak to zrobiliście?

– Zanim porozmawialiśmy z dziećmi, to trzeba było porozmawiać ze sobą i poustalać wszystko w takiej normalnej relacji żona-mąż. Zaczęło się bardzo tak prosto. Mianowicie podczas codziennej higieny Iwonka wyczuła u siebie jakieś zgrubienie na piersi. Też poprosiła mnie, żebym sprawdził. I rzeczywiście to było jakieś zgubienie. I poszliśmy do lekarza i rozpoczęliśmy cały proces, żeby to sprawdzić. Nic dzieciom nie mówiliśmy z racji tej, że te dzieci były jeszcze malutkie, one jeszcze by nie zrozumiały na tym etapie, a ponieważ mogło się okazać, że to nie będzie rak, więc nie było potrzeby im o tym na starcie mówić. Natomiast jak zrobiliśmy szereg badań, po których końcowym etapem była biopsja, od tego momentu jest wtedy przynajmniej, było dwa tygodnie, z jakimś tam ogonkiem, na wynik. Teraz wiem, że te terminy są trochę dłuższe, ale to było dwa tygodnie takiego siedzenia na bombie. Jest ten rak? Jest ten rak? Czy go nie ma. Dla mnie to był czas, żeby przygotować się do tego, w jaki sposób ja, jako mężczyzna, jako ojciec, jako mąż, mam do tego podejść. I robiłem całą masę analiz. Jak to powiedzieć dzieciom? Jak o tym rozmawiać z żoną? I te dwa tygodnie też sprawiło, że wszystkie te kombinacje w głowie, w jakiś sposób to powiedzieć, zaprowadziły mnie do jednego wniosku, że tylko prawda i szczerość się obroni pod jednym warunkiem, że ta prawda będzie podana w taki sposób, aby nikt nie stracił nadziei.

– I w praktyce – jakie to były słowa?

– To był szereg słów i w połączeniu z działaniem. Powiem tak, jak już rozkładamy na czynniki pierwsze. Gdy przez te dwa tygodnie robisz wszystko, żeby swojej żonie zająć głowę, żeby o tym nie myślała. Wychodzicie gdzieś na spacery z dziećmi, gdzieś do jakiejś knajpki, oglądamy filmy. Cały czas to jest. Jest, po oczach, widzisz, że ona o tym myśli, no to wchodzisz z nią w rozmowę. Ona chce o tym rozmawiać, to rozmawiasz. Jeśli ona mówi, że nie ma ochoty o tym mówić, to po prostu jesteś. I właśnie takie działanie, to wszystkie… A wieczorem właśnie jak zasnęła, jak dzieci zasnęły, to dla mnie był czas, żeby się przygotować, poszukać informacji, co, jeśli będzie ten rak. I te wszystkie też takie rozważania, to przygotowywanie się zaprowadziło mnie do tego, że przypomniałem sobie taką historię sprzed kilkunastu lat. Może nie kilkunastu, bo z 10 lat temu to było. Robiliśmy takie wydarzenie w Anglii, które się nazywało Męska Droga Krzyżowa nocą po klifach. To było takie wydarzenie dla facetów. Tak, coś podobnego, tylko ekstremalna, tam chyba ma 40 km, a my stwierdziliśmy, że po klifach 20 to będzie taki maks, więc nazwaliśmy to Męska, a nie Ekstremalna, chociaż też pozwolili nam korzystać ze swoich rozważań, tak że to było super. I podczas tego wydarzenia był ksiądz, który podczas Mszy Świętej na kazaniu przytaczał rozmowę z jednym ojcem. Przytaczał taki dialog. Zapytał go, czy kochasz swoje dzieci. Odpowiedział we tak. Czy zrobiłbyś na nich wszystko? Odpowiedział, że tak. A czy chciałbyś, aby brały z ciebie przykład? I nagle cisza. A po tej ciszy łzy… I to mocno mi się wryło w pamięć. To pytanie do mnie wiele razy wracało i wróciło do mnie w momencie, gdy się przygotowywałem do tego, czy będzie ten rok, czy nie. Czy chciałbym, aby moje dzieci brały ze mnie przykład? I to był taki fundament, na którym zbudowałem sobie całą swoją działanie. W jaki sposób chcę działać dla żony? Tak, aby moje dzieci mogły brać ze mnie przykład. I to rozważanie doprowadziło mnie też do tego, że ja chcę się pierwszy dowiedzieć o wynikach. Normalna procedura jest taka, że idziemy razem do chirurga, on nam mówi o wynikach i mówi co dalej. Natomiast ja tak pomyślałem, że jestem toż wrażliwym człowiekiem, że ja się mogę rozkleić podczas takiej informacji, a jeżeli ja się rozkleję przy żonie, no to będzie porażka. I to nie znaczy, że facet nie ma prawa do emocji, tylko może nie do końca w tym momencie. Lepsza droga jest dowiedzieć się wcześniej i to był strzał dziesiątkę, bo pojechałem dużo wcześniej, przewidując, że mogą być te wyniki. Tak koło godziny 14 pojawiłem się w szpitalu, pielęgniarka szykowała do domu i jakimś tam cudem ubłagałem ją, żeby mi pokazała na komputerze te wyniki. Ona wprost nie chciała, ale coś chyba w oczach musiała zobaczyć, że mi pokazała i zobaczyłem: rak. I rzeczywiście po prostu rozkleiłem się totalnie przy niej. Rozpłakałem się i ona powiedziała, przyjdźcie do chirurga, on wam powie co dalej. Wróciłem do auta, drugi raz takie katarsis było takie mocne. Chyba z pół godziny to trwało, że nie mogłem opanować płaczu. I gdy już się wypłakałem sam, w samotności, nagle pojawił się tryb działania. To wszystko, co sobie przygotowywałem wcześniej. OK, najpierw dzwonię do rodziców, do dziadków, mówię im o wynikach. Proszę ich, słuchajcie, wypłaczcie się teraz, bo jak przyjadę z Iwonką do domu, żeby już nie było płaczu, żebyśmy weszli w inny tryb. Potem pojechałem, w międzyczasie miałem przygotowanych przyjaciół, znajomych, którzy w temacie byli, wysłałem im wyniki, co o tym sądzą. I tak w ciągu pół godziny wiedziałem z czym ten rak „się je”, jakie są szanse i wiedziałem, że jest rok życia, chyba że jakiś cud się stanie w międzyczasie, że chemia dobrze zadziała, ale nie jest dobrze. Z całą tą wiedzą pojechałem do pracy do Iwonki po prostu o tym powiedzieć. I w momencie, gdy jej o tym powiedziałem, następnym etapem było powiedzenie o tym dzieciom.

– Ja próbuję jeszcze pójść z tobą, jeżeli możemy. Do tego, w jaki sposób o tym powiedziałaś Dominikowi. Bo Hania za malutka, być może jakoś powiedzieliście, ale Dominik miał już jakiś poziom swojego dziecięcego rozumienia i co on od was usłyszał? I kiedy? Może to się jakoś dozuje?

– Tak, od razu powiedzieliśmy o tym, tylko Dominik w wieku czterech lat też nie do końca rozumiał, o co chodzi, więc mówiliśmy to w ten sposób, że mama teraz będzie wymagać większej opieki. Dzieci były w tym wieku, że uwielbiają po nas skakać, wariować, biegnie nagle z całym impetem, przytula się w ciebie, rzuca się na ciebie. Hania ma to do dzisiaj, ja jestem cały w siniakach cały czas, ale to jest słodkie, przekochane, ale jeśli jest osoba chora, to trzeba to dozować. Powiedzieliśmy teraz, że to przyjadą wiadomości, ale zaraz potem jakaś bajka, jakieś piłka, jakieś zabawki i to się rozeszło.

– A czy padło z waszych ust coś na zasadzie Dominik, mama może umrzeć?

– Na początku nie, bo jak widzieliśmy, że on to tak przyjmuje, że jeszcze nie do końca rozumie, to nie była ta informacja. Natomiast myślę, że gdy dzieci są dużo starsze, na przykład tak jak teraz, jaką on ma świadomość, niesamowitą ma świadomość, to teraz od początku nie bałbym mu się tego powiedzieć wprost. I do tego też bym zachęcał wszystkich rodziców, jeżeli macie małe dzieci i widzicie, że nie do końca oni rozumieją słowo choroba, to po prostu zostawcie to. Niech one uczestniczą w tym, niech wiedzą, że mama jeździ do szpitala, że tata ją wozi, że przyjmuje leki. Niech to widzą. Ale jeśli są starsze, które już rozumieją, nie bać się tego powiedzieć prosto z mostu. Nawet jeżeli miałoby się skończyć z tym, że wszyscy będziecie siedzieć i płakać wieczorem,

– Czemu to ważne, żeby powiedzieć prosto?

– Bo to buduje jedność i relacje. Wtedy dzieci nie będą miały pretensji do rodziców, że coś przed nami ukryliście, a może my chcieliśmy z wami uczestniczyć w tej chorobie. Może my chcieliśmy z wami być, może gdybym wiedział, że mama jest chora, może nie odzywałabym się do niej w ten sposób, tylko gdzieś coś innego, bo się tu mówi o takich starszych dzieciach. Mówię to w jednym przykładzie, który znam, że właśnie napisana do mnie taka jedna dziewczyna, już teraz dwudziestoletnia, ale mówi, że mama taiła chorobę taty przed nią, a potem też po żałobie, nic nie chciał mówić o żałobie. I miała ogromne pretensje do swojej mamy, że mama ukrywała to przed nią. A ona mówi: a ja chciałem w to wejść. Ja chciałam w to wejść, być w tym. Po prostu uważam, że mama mnie okłamała. I dziecko na starcie ma poczucie niesprawiedliwości, dlatego prawda się zawsze obroni i szczerość buduje jedność, buduje relacje między wami, to na pewno. A jeśli prawda jest podana w taki sposób, żeby nie stracić nadziei, to w ogóle jesteście wygrani i da się to zrobić.

– A jak to zrobić, żeby tej nadziei nie stracić? Przecież im bliżej było z tego co ja słuchałem rozmów twoich czy wywiadów czytałem, im bliżej było śmierci Iwony, tym te szanse, także w tobie czułeś, że są coraz mniejsze, nie? Rzeczywiście wiara w cud pozostawała pewnie zawsze, czy prawie do samego końca, ale szanse malały i teraz jak dać nadzieję w sytuacji, w której prawie wiemy, prawie wiemy jak to się skończy?

– Jest jeden prosty sposób. Do każdego problemu trzeba od razu dodać rozwiązanie. Czyli tak jak pojechałem powiedzieć mojej Iwonce o tym, że ma raka, wszedłem do pracy, ona się dziwiła, że przyjechałem już tak wcześnie i po moich oczach zobaczyła, że co, byłeś w szpitalu. Ja mówię tak, mówi co, jest ten rak? Ja mówię tak, Iwonko, jest rak. Taka chwila ci się była, ale są też możliwości wyjścia. I tu nie skłamałem, i to też trzeba mocno podkreślić, nie wolno ściemniać, nie wolno dawać złudnej nadziei, bo jeśli ona nie wypali, to po prostu, no to tragedia, prawda, okłamiesz żonę, musisz mówić prawdę. Ja wiedząc, że Iwonka ma absolutnie beznadziejne rokowania, znalazłem też przykłady ludzi, którzy wyszli z tego. I na tym bazowałem, na tym oparłem całą tą historię o nadziei, że są ludzie, którzy z tego wyszli, są ludzie, którzy pokonali tego raka, jeśli tak można mówić, bo może to nie jest dobre słowo, „pokonać raka”, ale tak się też potencjalnie mówi. I mówię tylko, no musisz się poddać leczeniu. Iwonka wtedy przeszła na taki tryb, aha, ok, czyli da się z tego wyjść, dobra, poddam się leczeniu. Co mamy zrobić? Mówię, słuchaj, idziemy do chirurga, niczym się nie martw. Idziemy do chirurga, on nam wszystko powie, co i jak, podasz się chemioterapii, możesz być pewna, ja będę z tobą na każdym etapie, będę cię wszędzie woził, zawoził, przewoził, tak nie będziesz w tym sama. I potem krok po kroku będziemy wiedzieć, co robić dalej. I świadomość dla nich, że ja już wszystko ogarnąłem, to ogromny stres z nich, że mówi, „aha, mój mąż ogarnia to, więc jest ok”. No i nagle Iwanka powiedziała, że no jeszcze musimy tylko rodzicom powiedzieć, że oni się chyba załamią. Nie musimy, już wszystko wiedzą. Przyjęli to bardzo spokojnie, będą z nami, mamy wsparcie, niczym się nie martwię. I wtedy taki ogromny przypływ nadziei był. Jejku, wszystko ogarnięte, wszystko zrobione. Ja nic nie muszę się martwić, mogę tylko na leczenie iść. I moja żona weszła w taki tryb, że jestem uspokojona, jestem zabezpieczona, nic złego mi się nie stanie, bo jest mąż, który czuwa, który ogarnia dzieci w razie czego i dla mnie to była największa nagroda. Jak gdzieś później słyszałem, jak rozmawiała przed telefonem z koleżankami, gdzieś słyszałem taką rozmowę, jak pocieszała i ona mówiła „nie martw się, mój Tomcio to ogarnie”. A ja gdzieś tam w kuchni słyszałem to i te słowa…

– No ja jako facet chciałbym to usłyszeć.

– Jako facet, prawda? To było niesamowite i to mi z kolei dawało taką niesamowitą siłę, że no, człowiek by góry przeniósł.

– Na początku choroby, nadzieja jest, wydaje się, że jest oczywiste gdzie jej szukać, bo szukamy jej w tym, że przyjdzie wyzdrowienie, że możemy podjąć walkę i na końcu wygrać. A jaką nadzieję daje śmierć? Jak tutaj tego szukać? Jak powiedzieć dzieciom, słuchajcie, to jest koniec? Gdzie tu jest nadzieja?

– Mówimy o tym już, że umarła i trzeba stanąć przed dziećmi. Ja miałem na to rok i dwa miesiące, aby się do tego przygotować. Z góry założyłem, że ta śmierć będzie, więc łatwiej mi było się do tego przygotować. Natomiast, jeśli by się okazało, że wyzdrowieje, to po prostu cud, niesamowite. Jak to się mówi, miłość rozczaruje, prawda? Ale z góry założyłem najgorszy scenariusz i to mi pozwoliło się z tą myślą oswoić. Rok i dwa miesiące to było naprawdę wystarczające, aby się do tego przygotować, obmyślić plan, jak to powiedzieć dzieciom. W momencie, gdy były przerzuty, gdy już przenieśli nas na leczenie do Warszawy, bo w Kielcach już się nie dało leczyć i też tam to były przeróżne sytuacje, takie nagłe zwroty akcji było, że Iwonka nagle czuje w Kielcach ból przerzutowy. Tak, wydawałoby się. No i z powrotem wracamy na leczenie wszelkie rezonanse badania, które absolutnie nic nie wykazały. Więc przypływ nadziei, że wszystko super, ekstra. Ale dwa tygodnie później nagle dostaję telefon ze szpitala w Kielc. I właśnie tu też dam ciekawą propozycję dla panów, którzy właśnie chcą wziąć tą odpowiedzialność za siebie i do czego zachęcam i za żonę w tej chorobie. W momencie, gdy na początku będziecie podpisywać papiery, wszelkie dokumenty, bo tam trzeba podawać swoje dane osobowe, to zamienicie numery telefonów. Czyli tam gdzie jest numer telefonu żony, podajcie swój numer telefonu. Bo wtedy, jak będą najgorsze informacje przychodzić ze szpitala, to oni będą w pierwszej kolejności dzwonić do was. I to nie żona się dowie o tym nagle jak grom z jasnego nieba i dostanie ciężary. I tak już ma ciężary z chorobą. I nagle dostaje ciężary. Tak, tak, to był taki…

– Tomek, ty tak zrobiłeś, tak? A Iwona nie miała pretensji, że… że coś…

– Absolutnie, w ogóle. Bo ja jej o tym nie mówiłem, że tak zrobiłem. Niech ma wolną głowę, nikt do niej nie dzwoni. To jest normalna procedura. Tak samo były różne tam gdzieś tam z dalszej rodziny jakieś tam wiadomo cioci, które gdzieś tam dzwoniły nagle i bardziej się uzalały i widziałem, że bionka to męczy. To po prostu potem delikatnie, po prostu brałem telefon i tak powiem blokowałem ten numer cioci, a naprawdę babci mówiłem, że weź tam z tą cieczą pogadaj, że…

– że Iwona jest po prostu zajęta, nie może rozmawiać. A Iwonka nawet nie wiedziała, że nagle cię przestała dzwonić i była szczęśliwa. To są takie numery. Natomiast z tym numerem telefonu trzeba tak zrobić, żeby pomóc Iwonie. Wtedy właśnie, a w szpitalu oni nie kojarzą, bo tyle tych numerów mają, więc dzwonią do mnie i mówią, że chcą rozmawiać z Iwonką. I wtedy trzeba mieć tą wrodzoną gadkę. Ja już mówiłem, że no niestety nie może teraz podejść, ale ja jestem upoważniony, mogę być wtajemniczony we wszelkie informacje. I wtedy pamiętam pielęgniarka mówi, proszę przyjechać. A proszę powiedzieć, co się dzieje. Proszę przyjechać, spotkajmy się, porozmawiajmy. No i ja wtedy rzucam pracę, biegiem do szpitala. No i dowiaduję się, że jednak mogą być te przerzuty. No i to był kolejny strzał w dziesiątkę, no bo ja się znowu przy niej rozkleiłem. I gdy się tak rozpłakałem przy niej, ona odpowiada- spokojnie, proszę się uspokoić, a powiem jak jest dalsza procedura. No i pojechałem i trzeba było znowu Iwonce o tym powiedzieć, tylko ja byłem uspokojony. Miałem to katarsis za sobą i dzięki temu mogłem dać Iwonce siłę.

– Wróćmy jeszcze Tomek do tego momentu, moment śmierci. Gdzie tu szukać nadziei? Jak to, jak powiedzieć to dzieciom, kiedy to się już stało?

– Kiedy… Jak szukać nadziei, gdy tej nadziei nie ma? Gdy Iwonka zmarła, to było też takie bardzo traumatyczne przeżycie, mocne. Cały czas mam je w głowie. Bo ona trzy dni się bardzo męczyła, trzy dni, trzy noce. Zaczęło się to dużo wcześniej, bo ja też pamiętam taką sytuację, jak w nocy w pewnym momencie obudził mnie, obudził mnie płacz. I tak patrzę, nie ma Iwonki w łóżku, a on jest w toalecie. I po prostu płakała, tak ledwo, poszedłem sprawdzić co się dzieje, okazało się, że nie była w stanie wrócić do toalety. Tak ból ją ścisnął, nie było w stanie wrócić do łóżka, nie była w stanie krzyknąć o pomoc, tylko po prostu mogła szlochać, w nadziei, że ktoś ją usłyszy. I to tak mi się mocno wyryło w psychikę, że do tej pory mam problemy ze snem, że jakiś drobny szmer, od tego momentu ja się po prostu wybudzałem i patrzyłem, czy wszystko w porządku. I tak samo z dziećmi, że coś się poruszy, ja się nagle wybudzam i takie w sekundę jest ready, steady, go. Jedziesz, działasz. I to był proces właśnie, to sytuacja. Potem to jak Iwonka umierała, jak widziałem, jak próbuje złapać oddech, jak nic nie mogę zrobić po prostu. No tu nie ma nadziei. Po prostu trzymasz, machasz bardzo szybko książkę, żeby chociaż powietrza złapała i nie ma. Tracisz nadzieję całkowicie, aż w końcu odchodzi. I potem nagle… wie, że dzieci są w przedszkolu, rodzina ich tam ogarnęła, do klatki obok do brata poszli. W międzyczasie z zakładu pogrzebowego przyjechali, żeby już zabrać Iwonkę, był lekarz, który stwierdził zgon. No i trzeba się z tym zmierzyć. Jakkolwiek Hania mała, to jeszcze dwa latka miała, to niewiele z tego rozumiała, ale no Dominikowi trzeba było powiedzieć. No i rzeczywiście poszedłem do niego i powiedziałem, że mama już jest w niebie. I mówię – synku, chcesz płakać – płacz. Chcesz się złościć, rozwalić ścianę, budynek, cokolwiek. Po prostu rozwal to, ja będę z tobą rozwalał. Zróbmy to. On mi powiedział, ja wiem co mam zrobić. Ja muszę być silny. Prawie pięciolatek. Ja mówię – synku, nie musisz być. Ale ja chcę. I potem był taki czas, że w ciągu dnia dużo się działo. Ja też zadbałem o to, żeby była rodzina, żeby te dzieci na plac zabaw, jakieś lody, żeby nie były samotne. Ale przychodził taki wieczór, gdzie Hania zasnęła szybko, a Dominik odwracał się do mnie plecami i tupie w ścianę. Mówię synku, chcesz porozmawiać? Chcesz zostać sam? To mnie ścisnął tak mocno za rączkę, żebym nie odchodził. Ja mówię, okej, to ja tu będę przy Tobie, aż zaśniemy razem. I tak codziennie od momentu śmierci, śmierć była w poniedziałek, pogrzeb był umówiony na sobotę. I przez cały tydzień, wszystkie wieczory tak wyglądały, że on się odwracał plecami i nie mógł tych emocji siebie wyrzucić. Widziałem, jak się męczy, niesamowicie się męczył. I cztery dni były takich właśnie rozmowy, że… chcesz porozmawiać? Chcesz zostać sam? Ściskał mocno rączkę. To będę przy Tobie. I piątego dnia, wiesz, że to połączenie łaski Ducha Świętego, to z wypracowaną wcześniej relacją naszą, że nagle podczas tej rozmowy powiedziałem do niego, a wiesz, znałem kiedyś jednego chłopca, który również stracił mamę. I wtedy on się na grot wrócił. I mówi, jak on miał na imię. I przyszło mi do głowy, aby opowiedzieć mu historię jakiegoś chłopca, w sensie jego samego historii, ale tak jakby to przeżywał zupełnie inny chłopiec. My mieszkaliśmy w Anglii. Dominik o tym wiedział, on się tam urodził. Więc powiedziałem, że on się nazywał Dominik, tak jak ty, tylko tam się czyta z tym akcentem. A jego mama jak? Mama Ivone, tata Tom. Ma to siostrę, siostra Hannah. I on tak patrzył na mnie.  Czyli w praktyce jego historia, tyle że opowiedziana z dystansem.  Jego historia tylko tak jakby to dziecko z Anglii przeżywało. I mówię, i co się stało? On z takim naprawdę zaciekawieniem wchodził w ten świat. Ja mówię – i wiesz co? Ten chłopiec miał taki ogromny bunt, bo bardzo kochał swojego tata, bardzo kochał swoją mamę, ale nie mógł się z tym poradzić. Tupał nóżkami, złościł się, płakał, był zdenerwowany, chciał rozwalić, cały świat chciał rozwalić i nie mógł se z tym poradzić. I wtedy tata powiedział mu jedną ważną rzecz. Jaką mu powiedział? Powiedz jaką. Powiedział, że masz prawo do tych wszystkich emocji. Nie bój się ich. Ale jednego możesz być pewien. Zawsze możesz na mnie liczyć. Wystarczy, że wyciągniesz rączki. No i wtedy tak patrzyliśmy na siebie. Po czym wyciągnął rączki. Ja wyciągnąłem. Było takie katarsis. Po prostu płakaliśmy. Bardzo długo płakaliśmy. I wtedy go głaskałem po tych pleckach i mówię – nareszcie, nareszcie puściło. I od tego momentu zaczęły się niesamowite dialogi. Nie było ukrytych tematów. Chciało o czymś powiedzieć, mówił prosto z mostu. Tato ja słyszałem, że mama jak umarła, to znalazła się w ciemnym pomieszczeniu. Gdzie to słyszałeś? No bo mówili tam gdzieś na placu zabaw, że to już jest ciemność, jak jest śmierć. Rzeczywiście jest ciemność, ale mama zobaczyła, że na końcu tej ciemności są takie jasne drzwi. Jakie jasne drzwi? I na bieżąco zacząłem wymyślać historię. Nie wiedziała, jakie, więc zaczęła tam iść coraz szybciej. Coraz szybciej, budujesz historię, opowiadasz. Nagle zaczęła biec. Otwiera drzwi i niesamowita łąka, pełno kwiatów, ptaszki, drzewa w ogóle, góry, niesamowite widoki. Jak patrzy, gdzie ona jest i nagle zleciało się mnóstwo aniołków. Tysiąc. A może i 2 tysiące, może i 3, a może i 5 tysięcy. Zleciało się i zaczęło pytać, jak było na ziemi, co tam robiłaś, czy miałaś rodzinę. Opowiedz mi o Dominiku, a Dominik lubi w piłkę grać, a Hania uwielbia śpiewać. I mama zaczęła im opowiadać, jak to było na ziemi. No i on, no niesamowicie, sam zaczął dopowiadać równe historie. A czy powiedziała, że dostałem szóstkę za rysunek królika? Wiesz, na 100 % powiedziała, wiesz, nie? Ona w ogóle, wiesz, tam odsłania niebo, pokazuje, co robicie. I zaczęliśmy wchodzić w tego typu dialogi, rozmowy i on się uspokajał po nich i zasypiał. A z kolei innego dnia bunt. Dlaczego Pan Bóg zabrał mi mamę? Widzisz synku, Pan Bóg nie zabrał, choroba zabrała. Pan Bóg ją przyjął do siebie. Aha, okej. I poszedł spać. I on śpi, a nagle ty zostajesz sam z tymi emocjami i nie możesz zasnąć. I tu zaczynają się schody. A potem kolejny dzień i znowu kolejne inne pytania. No mnóstwo było tych dialogów. To naprawdę można by cały dzień o tym rozmawiać.

– Czy dzięki tym pytaniom i waszym rozmowom, a może jeszcze dzięki czemuś innemu, masz takie wewnętrzne przekonanie lub może go nie masz, że twoje dzieci przeżyły żałobę tak, że jest to już w ich sercach jakby przyjęte, zaakceptowane, jakoś czyste, że tam nie ma już, nie ma potrzeby grzebać tym bardziej, żeby jakaś trauma po tym wielka nie została. Oczywiście oczywiste jest związaniem ze śmiercią mamy, ale z takich niewylanych emocji, które w człowieku siedzą.

– To jest proces, który cały czas trwa. Z Dominikiem bardzo wiele rzeczy przepracowaliśmy i zaczęło się właśnie jak wchodził w ten wiek 5 lat. No i teraz Hania wchodzi w ten wiek 5 lat i z nią od nowa się wszystko zaczyna. Rozmowy, pytania – a dlaczego? No mam tą przewagę, że z Dominikiem wypracowałem już pewne schematy i wiem jak z nią rozmawiać. Natomiast u niej dochodzi to, że przykładowo na tańce, zapisałem Hanie na tańce, bo tak staram się zadbać o to, żebym miał jak najwięcej kobiecych aktywności. Dominik gra w piłkę w klubie, w akademii, naprawdę super mu idzie, z zaangażowaniem, z pasją. Namawiali mnie, żeby zapisać Hanię do sekcji żeńskiej, ale mówi, że absolutnie nie. Bo mówi, no niech ma trochę tych kobiecych, aktywności. Nie mówię, że piłka nie jest kobieca, prawda? Tylko w sytuacji, gdy straciła mamę. Jednak tańce, śpiewy, dbam o to, żeby w sukienkach chodziła, żeby miała koleżanki, cioci, jak przyznają moje siostry, kuzynki. To Hania jest niesamowicie zaopiekowana, gdzieś tam jakieś fryzjery, jakieś paznokcie sobie tam prawda zrobią, zawsze taki typowo, jak ktoś mówi, babski czas do tego stopnia.

– A czemu tak robisz?

– Właśnie żeby miała styczność z kobietami. Hania ma ogromny brak mamy. I nie chcę jej trzymać mocno w męskim świecie, chce, żeby poznała ten świat. To, co z mamą normalnie by robił, pójdzie do fryzjera, to pójdzie z ciocią. Czasem pójdzie z babcią. Na zakupy to samo, żeby doświadczyła tego klimatu. Do tego stopnia, to są nawet śmieszne sytuacje wiele razy, że właśnie jak tak ciocie wezmą, mówię, tak powiem, Hanię „w obroty”, wszystkie kuzynki, siostry, moja siostra, przekochane, po prostu mogli liczyć na niesamowitą ich pomoc w tym zakresie. Do tego stopnia, że jak np. jesteśmy sami w domku i mówi, no Hania, idziemy pod prysznic, Hania nagle do mnie mówi – a demakijaż? Co to jest? Właśnie, tato douczaj się, okej, demakijaż, dobra. Potem schody się zaczęły, że trzeba nawet zapleść mi warkoczyki. No tak, trzeba się nauczyć z czego będzie. No to są takie rzeczy naprawdę fajne, sympatyczne. No i w połączeniu z tym jest błąd, że na tańce wszystkie mamy prowadzą dzieci. I tylko ty jesteś tatą. Czemu mama mnie nie prowadzi? No to są takie rozmowy. A czemu umarła? Dlaczego? Są takie pytania. I na to pytanie właśnie dlaczego mama umarła, bo na to nie ma odpowiedzi. Ja nie znalazłem odpowiedzi, nawet później już nie szukałem, bo nie da się znaleźć na te odpowiedzi. I jak to powiedzieć dzieciom, które chcą mieć tę odpowiedź? I z Dominikiem udało się to załatwić w ten sposób, że mówię zupełnie szczerze. Mówię, synku, nie wiem dlaczego umarła. Naprawdę nie znam odpowiedzi na to pytanie i wiem, że ciebie też to trapi, ale wiesz co? Jak tylko chcesz, to mogę tej odpowiedzi poszukać razem z tobą. I on mi wtedy powiedział, aha, okej, i zasnął. I zostawiliśmy to w ten sposób. On wie, że może na mnie liczyć, jeśli chodzi o rozmowy. Czasem to wraca. U Hani teraz coraz częściej. Tak to wygląda.

– Jak myślisz sobie o czasie, który był między momentem kiedy powzięliście informacje o chorobie Iwony, a momentem jej śmierci, czy coś byś w tym czasie zmienił? Albo co byś powiedział ojcu, który jest teraz w takiej sytuacji? Co masz robić? Masz wycisnąć z życia ile się da? Rzucić wszystko? Wyjechać razem? A może żyć normalnie? Jaka jest twoja rada?

– To jest też trochę mit taki, że jak ktoś się dowiaduje, że ma raka, to nagle będzie żył na maksa, bo musi to życie podporządkować pod szpital. Były sytuacje, że my dwa razy dziennie jeździliśmy do szpitala, czasami trzy razy – rano na pobranie krwi, w południe też jakieś badania i przed wieczorem rezonans. Jak były naświetlania głowy, to już codziennie się jeździło i to też trzeba wszystko pod to podporządkować, a ja też chciałem być, w każdym aspekcie chciałem być z żoną, na chemioterapii. Żeby nie była w tym sama. Wtedy moja praca, prowadzę jednoosobową działalność, więc mogłem sam układać godziny, więc wtedy zaczynasz pracę o 18, kończysz o 2 w nocy, o 6 znowu do szpitala, to pod to jesteśmy podporządkowani. Ale wyciskasz z tego rzeczywiście, tak jak powiedziałeś, maksa. Na początku stwierdziliśmy, że jak chemioterapia, równa się wizyta w kawiarni, w restauracji. No ale to sprawdziło się tylko dwa razy, ponieważ  chemia tak wyniszcza, że Iwonka miałam mdłości, nie mogła być w tym, więc szukaliśmy czegoś innego. Czasem to była kawa przy stacji benzynowej, bo wiedzieliśmy, że musimy wrócić do szpitala, a potem jak się okazało, że jak wracamy do szpitala i nie ma gdzie zaparkować, bo tak jest obłożony parking, to były randki przy automacie z kawą gdzieś tam pod salą, że wiedzieliśmy, że mamy dwie godziny luzu, a nie możemy za bardzo się ruszyć, w każdej chwili mogą nas poprosić do gabinetu. Więc mówimy, chodź, idziemy, napijemy się kawki, pogadamy sobie. Iwonka też świetnie weszła w ten świat, bo ona później, jak walczyła na onkologii, no to pomagała dziewczynom, które po raz pierwszy się tam pojawiły. Po oczach było widać, które są przestraszone, nie wiedzą, gdzie iść. Iwonka świetnie ich tam kierowała, ale też pięknie pokazywała, jak miała ogromny szacunek do mnie jako męża. Żeby jakaś kobieta wiedziała, że Iwonka wszystko załatwi tam. Nagle podchodziła, mówi o coś poprosić, a Iwonka do niej mówi – przepraszam, już do ciebie idę, tylko skończę rozmawiać z mężem. Mówię, nie spokojnie, Iwonko, możesz iść, ale naprawdę nie będzie problemu? Nie, tak, idź, pomóż jej tam, ja poczekam. I w taki prosty sposób pokazała, że rozmowa ze mną o jakichś pierdołach była dla niej bardzo ważna. A dla mnie jako męża, jako ojca, no to lepszego podbudowania męskiego serca. Tak.

– Bardzo bardzo doceniające. Wiesz z tej opowieści o kawie na stacji czy o randce przy automacie to wyłania się taki obraz świadomości tego, że chwile są policzone i że jak dobrze, że jest jeszcze ta chwila. To tak to było?

– Też, ale to było też coś, co praktykowaliśmy dużo wcześniej. Ta zbudowana reakcja, że szukaliśmy każdego możliwego sposobu, żeby wyjść na spacer. My dużo rozmawialiśmy, na przykład takie rytuały małżeńskie, typu poranne śniadania w soboty, w niedzielę, gdzie nie trzeba się nigdzie spieszyć, które trwały czasami trzy godziny, bo cały czas w tym rozmawialiśmy. Nie było telefonów, nie mieliśmy telewizora. Po prostu rozmawialiśmy. I to wszystko wypracowane wcześniej zdało egzamin później, tylko że dla nas to było takie naturalne, że siedzimy przy tym automacie i po prostu rozmawiamy. A te chwile ulotne, no to… Iwonka o tym raczej, no później już myślała, że może umrzeć, ale ja to miałem gdzieś w tyle głowy, przy czym to nie było wyznacznik, że chcę być z żoną teraz, bo jutro jej może nie być. Był okres tak na trzy dni przed śmiercią, że jak tak właśnie próbowała łapczywie złapać oddech, i zasnęła. I ja pamiętam, że poszedłem do kuchni i poprosiłem Boga, mówię Panie Jezu, albo ją uzdrów teraz, albo zabierz. Ale jeśli masz ją zabrać, to zabierz po cichu, żeby już tak nie cierpiała. No niestety nie posłuchał. Były takie momenty.

– W jednej z rozmów, które słuchałem z tobą, padło takie zdanie, że Iwona poprosiła cię niedługo przed śmiercią o to, żebyś kiedyś sobie kogoś znalazł. Jak to wygląda?

– Tak, to było na dwa dni przed śmiercią, gdy właśnie to było też tak, że chciała sama pójść do toalety i to była taka, to była ta siła kobiety, że nie zanoś mnie, po prostu ja muszę sama, ja muszę dać radę. Ja tylko szedłem koło niej, ale no tak ogromnie ją to wymęczyło. Ona mówiła, że czuła, że umiera. Ja czułem, że to nie jest to.

Modliliśmy się też modlitwą uwielbienia wtedy. No, oddaliśmy Bogu tę sytuację, że jeśli to ma być teraz to niech będzie teraz. Takie zupełnie wolności i nagle się uspokoiła. Takie biblijne, no, Jezus na jeziorze i mówi do burzy, ucisz się. No, to był właśnie ten moment. I też wpływ nadziei, że może jednak będzie to uzdrowienie. No i potem mieliśmy najpiękniejszą rozmowę chyba ze wszystkich. Nie było to żadne ani rozliczenie, bo jak rozmawiasz ze sobą całe życie, to wszystko jest jasne. Tylko to było takie niesamowite wspomnienia, to, jacy dla siebie byliśmy. Mówiliśmy o tym, za co sobie jesteśmy wdzięczni. Wracaliśmy wspomnieniem do jakichś rzeczy sprzed 15, 20 lat. Niesamowicie się pamięć otworzyła wtedy. No i gdy sobie tak porozmawialiśmy, to była trzecia chyba w nocach dochodziła, czy nawet czwarta, Iwonka mówiła, że mogę umrzeć. I mówię, tak Iwonka, wiem o tym, wiem. Nie boję się tego. Naprawdę nie boisz się tego? Mówię, absolutnie nie. Absolutnie nie boję się tego. Ale żebyś wiedziała, że ja wiem do końca, że przejdziemy przez to. Iwonka mówi mi wtedy, że jeśli umrę chcę, żebyś sobie kogoś znalazł, żebyś nie był sam. No i we mnie taki bunt. Ale jak? Przecież ty żyjesz. Ty jesteś, nie? Nie, ja wiem, że ty nie masz nikogo na boku, że nigdy mnie nie zdradziłeś, ja to wiem. Ale chodzi o to, że jeśli mnie już nie będzie, żebyś nie był sam, żebyś sobie kogoś znalazł. I tak przez kilka razy się tak boksowaliśmy tak słownie, że nie, że tak i w końcu… Dobra, okej. Jeśli to się stanie, to obiecuję ci, że tak będzie, ale teraz żyjesz i na tym się koncentrujmy. I więcej do tego nie wracaliśmy. Ta kże błogosławieństwo jest, natomiast w praktyce, żeby to zrobić, to już jest trudniejsze.

– Czego najbardziej wam brakuje w domu? Czego tobie najbardziej brakuje? W związku z tym, że nie ma Iwony.

– Mi prywatnie, no właśnie wracając do tego, że Iwonka chciała, żebym sobie kogoś znalazł, to nie powiedziała tego tak ad hoc, ona wiedziała, że ja bardzo nie lubię samotności. Nie jestem stworzony do życia samotności i nie wiem, czy to dobre słowo, boję się, nie wiem, czy boję się, czy nie, po prostu nie lubię stanu, że zostanę kiedyś sam. I Iwonka to wiedziała. I czego brakuje? No to właśnie takich rozmów. Dialogu. Dzisiaj wstałem rano, jestem teraz w Tatrach. To też jest taki czas dla mnie, żeby odpocząć, mam kochaną rodzinę, która ogarnia dzieci, a ja sobie na takie 3 dni wyskoczyłem, żeby się zmęczyć w górach i też dokończyć takie swoje dwa pisarskie projekty, żeby nikt mi nie przeszkadzał. Idziesz na śniadanie i widzisz, że wszyscy przy stolikach siedzą razem, rozmawiają, a ty jesteś sam przy tym stoliku. No, serce się trochę ścisnęło, ale po prostu tak jest. Lekarstwem na to jest prawda poznać kogoś. Myślę, że tu kobiety mają trudniej po tym względem, bo kobietom się często mówi, to jest właśnie ta różnica między wdowami a wdowcami, że do wdów wszyscy są przyzwyczajeni. Były wdowy, były wojny, były wdowy. Jest wdowi grosz, już tak oklepało to.  Jak jest wdowa, to często słyszy, nie martw się, młoda jesteś, znajdziesz sobie kogoś, nie dramatyzuj, ogarniesz. Strasznie to te kobiety wkurza, ale tak jest. A jak jest wdowiec, to często słyszy, mój Boże, jak ty sobie teraz poradzisz? Tak jakby ojciec nie był zaangażowany od początku. Pytałeś też wcześniej, co bym zmienił. W takim swoim postępowaniu względem żony czy dzieci, absolutnie nic. Wszystko bym zrobił dokładnie tak samo. Natomiast jeśli chodzi o mnie tak prywatnie, to tak, jest jedna rzecz, którą bym na przykład zmienił. Wtedy jak Iwonka chorowała i ten czas śmierci, ja wtedy bardzo mocno schudłem. I żałuję, że nie pocisnąłem tego dalej. Bo potem miałem wymówkę, że dużo jest na mnie, muszę ogarnąć wszystko i pracę. Dzieci też nie mają renty po mamie, więc ja mam tylko jedną pensję. To był problem z 500 plus, żeby wypłacać, bo nagle to było na Iwonkę, nagle tam było oskarżenie, że teraz jak chcę to przepisać na siebie, to ja wyłudzam, więc mi zablokowali to i zostałem tylko z jedną pensją, z urzędami, z którymi trzeba było się boksować, bez żadnego jakiegoś tam wsparcia zewnętrznego, no i z przekochaną rodziną, na której pomoc zawsze mogłem liczyć, że gdzieś tam chciałem się wyspać czy coś, to no… to warto stawiać na relacje rodzinne. Jest ogromnie ciężko bez wsparcia, nawet takie rozmowy. Ale co bym zmienił, to pocisnął bym wtedy swoją wagę. Ale nadrabiam to teraz, od pół roku jestem na badaniach, jestem w takim regularnym treningu i tak małymi krokami idę. Wtedy byłoby łatwiej, teraz jest dużo ciężej.

– Jeszcze jeden wątek chcę poruszyć zanim skończymy. Jak ty sobie poradziłeś ze smutkiem, z żałobą? Co możesz powiedzieć facetom, chłopakom, którzy są w podobnej sytuacji?

– Nie ufajcie do końca psychologom, którzy w sieci, albo informacjom w sieci, które się pojawią o tym jak przeżyć żałobę i tam jest tych pięć etapów żałoby. To oczywiście nie jest złe, bo to jest zbudowane na podstawie prawdziwych relacji, tylko to jest jeden mały wycinek tego jak wygląda żałoba. Prawdziwy, ale też poniekąd krzywdzący. Może inaczej. Ja miałem o tyle lepszą sytuację, że ja miałem czas się przygotować do tej śmierci. Ale są osoby, które straciły nagle – żonę, męża w wyniku jakiegoś wypadku. Nikt nie przygotowywał te osoby na to, jak się zachowywać. I teraz te osoby, gdyby tak się ogarną trochę, szukają informacji, co zrobić. I trafiają nagle na pięć etapów żałoby. Zaprzeczenie, gniew, żal. Tam jeszcze były chyba… Na końcu jest akceptacja tego wszystkiego, ale jest bunt i one w to wchodzą. I to nie są złe emocje, złe uczucia, bo rzeczywiście to towarzyszy, tylko błędem w tej sytuacji jest to, że psychologowie nie dają rozwiązania. Jest gniew? Okej. Mówi się tak egoistycznie, że masz prawo do tego gniewu, wywal ten gniew z siebie. No ale co jeśli twój gniew rani inne osoby, rani twoje rodziny, twoje dzieci? Co jeśli przez ten gniew ludzie w pracy z Tobą nie mogą wytrzymać? Tu zaraz powinno iść rozwiązanie. Tak masz prawo do tego gniewu, ale znaleźliśmy rozwiązanie jak go wyrazić, żeby nie poranić innych osób dookoła, żebyś ich nie zraził do siebie. Żal – masz prawo do żalu jak najbardziej, tylko trzeba dalej dopowiedzieć, jeżeli w tym żalu będziesz tkwił, to on Cię zniszczy. On po prostu cię rozsadzi od środka i dlatego są ludzie, którzy tkwią żałobie po 7, po 8, po 9 lat. I też psychologowie mówią, że żałoba powinna trwać, ile trwać, a to jest bzdura. Żałoba trwa rok do półtora roku. Przeżyj ją tak, jak czujesz, jak chcesz jak najbardziej. Natomiast potem trzeba mówić, że ty masz ból w sobie, masz to cierpienie, ale nie jesteś już w żałobie. Masz prawo żyć. Masz prawo iść na dyskotekę, masz prawo do pubu z kumplami pójść. To nie jest nic złego, ma wprawo się z kimś spotkać. U mnie to był proces, że ja dopiero po dwóch latach na przykład zrozumiałem, że jeśli spróbuję nawiązać relację z dziewczyną, to nie jest to zdrada żony. Dwa lata było mocno w mojej głowie, że to jest zdrada. Ja wiedziałem, że to jest błędne myślenie, tylko ja musiałem do tego dojść. I mi to zajęło dwa lata zrozumienie tego. Natomiast gdyby to trwało 5 -6 lat, to już jest jakiś problem, prawda? I teraz psychologowie mówiąc o tym, że jest te pięć etapów, żałoby, okej, mówcie o tym. Ale dodajcie, że jest coś takiego jak rozwój pourazowy, który oznacza, że osoba po traumie osiąga o wiele wyższy stopień funkcjonowania niż przed wydarzeniem. Jest po prostu takie mega nastawienie na rozwój, na działanie. To może być zwiększone poczucie osobistej siły. Ja to miałem akurat. To mogą być… nagle możesz czuć, że masz lepsze relacje interpersonalne z innymi. Też u mnie to się pojawiało, że miałem silne poczucie, żeby z kimś nawiązywać relacje, z kolegami, ze znajomymi. Szukasz nowych możliwości, większa duchowość, na przykład szukasz tej duchowości, jakieś medytacje, rozmyślania. Też potrafisz zmienić priorytety życiowe. Trzeba mówić przy okazji pięciu etapów żałoby też o rozwoju pourazowym, że może to być. I też ktoś może powiedzieć, trafi na ten gniew, że ok, ja nie czuję, bo ja nie czułem gniewu. Ale nagle, żeby dobrze przejść żałobę, trzeba mieć gniew. No nie trzeba mieć, bo możesz nie mieć gniewu. Ja rok temu stanąłem na Ornaku, poszedłem w góry z taką myślą, że wykrzyczę Panu Bogu, stanę sobie na szczycie, nikogo nie ma, wykrzyczę całą złość, cały żal. Wziąłem głęboki oddech… i nic. I nagle mówię, kurczę, no nie czuję tego gniewu, nie czuję tego żalu. Chciałbym mieć katarsis tak, żeby się rozpłakać, ale nie czuję. Sobie nagle wyobrażam, jak wspaniałe rzeczy moja Iwonka ogląda teraz w niebie, nie chce żeby tu wracała. Mimo tego, że cierpię, że mam ten ból, że mam tę ogromną tęsknotę za nią, bo to jest, tego nikt nie zaprzeczy, ale tu nie jest żałoba. To jest po prostu, mam cały czas przed oczami tą wizję, jak ona umierała, jak próbowała łapczywie złapać oddech. To jest bardzo mocne doświadczenie, ale ono wcale nie przeszkadza w tym, żeby pięknie żyć, żeby zawozić dzieci na trening, żeby być dla nich wsparciem, żeby mieć pasję, żeby nie straciły. To niesamowicie nakręca, żeby te dzieci nie straciły woli życia. Ja widzę, jak mój syn do treningu w piłki podchodzi. Grają w piłkę, strzeli bramkę, ręce do góry, dedykacje dla mamy. Jestem na trybunach, serce się ściska, a potem słyszę od innych wokół. To jest też niesamowite, jak grają jakieś turniej i wygrali z jakąś drużyną 5 -0, Dominik cztery bramki strzelił. Bramkarz tamtych się rozpłakał. Dominik podszedł do niego, porozmawiali chwilkę. Po czym wrócił? Widziałem, o czym rozmawialiście? Co mu powiedziałeś? A poszedłem, poklepałem go i powiedziałem mu, nie martw się, i tak jesteś najlepszym bramkarzem turnieju. Sam, nie musiałem mu mówić, żeby tak robił. Sam sobie to wypracował. To są niesamowite rzeczy. Ja właśnie w takich działaniach chcę ich wspierać.

– Tomek, mimo że ja jeszcze mam całą listę pytań, wątków, które faktycznie chciałbym pociągnąć, to formuła naszego podcastu zakłada, że będziemy kończyć, że to jest ten moment. Bardzo dziękuję, że się tym podzieliłeś i że dałeś mi prawo do tego, żebym zadawał każde pytanie, które im przyjdzie do głowy. I z otwartością podzieliłeś się tym, co jest u Ciebie, jak to wyglądało. I mam głębokie przekonanie, że to będzie wsparciem dla tych, którzy są w podobnej sytuacji. Tomek, dziękuję Ci bardzo.

– Ja również dziękuję bardzo za tę rozmowę. Jeśli mogę zakończyć takim zdaniem, które mi się teraz przypomniało, coś co właśnie daje mi niesamowitą siłę, to co Iwonka powiedziała zaraz jak choroba przyszła. Gdy rodzina się zastanawiała co teraz będzie, dlaczego Bóg ci to zesłał, Iwonka powiedziała, a co jeśli Bóg chce mnie przez to przeprowadzić? I to zmieniło całkowicie optykę patrzenia na chorobę. Teraz wszelkie trudności, wszelkie rzeczy, które się pojawiają, właśnie zaraz wraca do mnie to zdanie. A co jeśli Bóg chce mnie przez to przeprowadzić i wszystkich ojców, którzy gdzieś cierpią w samotności. Może zacznijcie właśnie od tego. Masz trudności, jesteś samotny. A co, jeśli Bóg chce cię przez to przeprowadzić? Od tego momentu buduj, szukaj okazji, nawiąż kontekst z innymi wdowcami. Możesz do mnie napisać, dużo osób pisze, porozmawiać, szukaj wsparcia, szukaj wyjścia z tej sytuacji i masz prawo do życia.

– Dzięki Tomek.

– Dzięki Maćku, pozdrawiam serdecznie.

– Panowie, do usłyszenia przy następnej edycji. Dzięki, że byliście z nami.