#13 – TATA: KUMPEL CZY AUTORYTET – spotkanie z Krystianem Hanke

Oto trzynasty odcinek Podcastów Tato.Net. A w nim rozmowa z Krystianem Hanke, który opowie o tym, jak być kumplem dziecka i trwać z nim w bliskiej, ekscytującej relacji, jednocześnie pozostając dla niego autorytetem.

Krystian to autor książki Tatowanie. Jak zostałem lekko odklejonym ojcem i audycji Tatowanie w Radiu 357, a dla nas przede wszystkim tata 13-letniego Tośka i 9-letniej Alicji.

Z tej rozmowy dowiesz się:

  • Jaką korzyść wychowaniu przynosi sytuacja, w której dziecko po prostu Cię lubi?
  • Jak zachować balans, by – będąc w bliskiej relacji z dzieckiem – pozostać autorytetem?
  • Jak przekazywać dzieciom wiedzę i wartości bez prawienia kazań?

 

Podcast prowadzi Maciej Kucharek – trener Tato.Net, przedsiębiorca, mówca i dziennikarz, licencjonowany spiker sportowy, tato x 5.

Dołącz do unikalnej społeczności ojców, którzy poszukują najlepszych praktyk w budowaniu zdrowej rodziny.
➡️ Zapisz się na bezpłatny newsletter Tato.Net
➡️ Dołącz do Ojcowskiego Klubu lub załóż nowy
➡️ Zapisz się na WarszTaty
➡️ Dołącz do Forum Tato.Net
➡️ Przekaż 1,5% podatku Tato.Net
➡️ Złóż darowiznę

#PodcastyTatoNet #PodcastyOjcostwo #TatoNet

Autorytet to nie znaczy, że ktoś jest autorytarny… tylko dzielenie się jakąś wiedzą, umiejętnościami, a jeśli mamy przy tym, my ojcowie, jeszcze zabawę, czujemy tego bluesa, no to jest super, tak? To jest w ogóle fantastyczne. I tym dłużej zostajemy młodymi ludźmi…

Dla dzieci jesteśmy lustrami. One patrzą na nas, więc nie możemy od nich wymagać, żeby się nie wściekały, skoro tata się często wścieka…

Nie musimy długo opowiadać, jeśli nie umiemy, nie chcemy. Zadajmy pytanie. Jeżeli dziecko zobaczy, że nas, tatę, interesuje to, co ono robi, no to już wchodzimy na zupełnie inny poziom…

– Dzień dobry! Witamy w naszym ojcowskim podcaście. Sypiemy kwiaty pod nogi wszystkim ojcom, którzy nas słuchają i potrząsamy prawicą wszystkich tych, dla których efektywność rodzicielska i relacje w rodzinie są równie ważne jak dla nas. Dziś zastanowimy się, czy można być kumplem swojego dziecka i jakie owoce to przynosi, jeżeli już ktoś taką drogę wybierze. A opowie o tym człowiek, który sam o sobie pisze, że miał dorosnąć, ale zrezygnował i został ojcem dwójki dzieci. Krystian Hanke, autor książki Tatowanie i audycji o tym samym tytule w radiu 357, a dla nas, jak zwykle, przede wszystkim tata 13-letniego Tośka i 9-letniej Alicji. Cześć, Krystian.

– Cześć, cześć, cześć, Maciek. Witam wszystkich ojców, tatów – bo tak też można mówić. Miałem nawet tak, jak opowiadałeś o tych kwiatach, zrobić taki efekt radiowy, bo ja pracuję dźwiękiem, więc… szszu, szszu, że sypiemy te kwiaty, ale mówię: „Nie będę ci przeszkadzać, bo wybiję cię z rytmu”. Ale sypałem, tak. Mentalnie sypałem kwiaty i ściskam prawice wszystkich tatów i ojców.

– Po tym dźwięku wnioskuję, że garście były pełne [śmiech], więc bardzo dziękujemy. Jak to jest, Krystian, u ciebie? Czy ty jesteś kumplem dla swoich dzieci?

– Kiedyś, kiedy zaczynałem tę drogę ojcowską, moja znajoma powiedziała, że ona w ogóle nie wyobraża sobie, że można jako rodzic być kumplem. I bardzo się zdziwiłem, bo dla mnie to było takie naturalne. Ja sobie taką drogę wymyśliłem. Natomiast po tych 13 latach, no bo mierzę to już raczej rodzicielstwem Tośka, Alicja dołączyła po drodze, widzę, że to się naprawdę da połączyć. Co więcej, warto to połączyć.

Wiem, co miała na myśli, bo potem jeszcze z kilkoma takimi postawami się spotkałem. To jest trochę taka obawa przed utratą autorytetu. A ja sobie myślę, że to jednak jest trochę ucieczka w taką… nie chcę powiedzieć „obroną przed bezsilnością”, ale coś takiego, co sprawia, że ktoś może pomyśleć sobie: „Ja nie dam rady być takim kumplem, a za chwilę być autorytetem”. I rozumiem to, bo to jest bardzo, bardzo ciężkie, bardzo, bardzo trudne i ja nie jestem jakimś mistrzem świata w tej dyscyplinie, ale w gruncie rzeczy i tak patrząc na to wszystko szerzej, staram się być kumplem, bo ja taki jestem, bo ja nigdy nie miałem takich inklinacji do tego, żeby być czyimś zwierzchnikiem i nie potrafię po prostu. I teraz moim zadaniem, które sobie narzuciłem, jest odnaleźć w tym kumpelstwie, w tej postawie, która na co dzień potrafi zbić pionę i zapytać mojego 13-letniego syna „Jak tam w szkole?”, posłuchać wszystkich jego najgłupszych relacji o tym, co robili on i jego koledzy i jakoś tak specjalnie nie od razu uderzać w tony, wiesz, „nie powinieneś tak robić” czy coś, tylko posłuchać najpierw i odnaleźć w tym też drogę do tego, żeby gdzieś przemycić i pokazać mu, co jest fajne, co jest niepotrzebne. I dopiero w trzeciej kolejności, czy ewentualnie, no jeżeli to nie jest nic takiego bardzo niebezpiecznego, co naprawdę jest złe i czego nie wolno robić. Zwykle takich sytuacji nie musimy, nie mamy aż tak wiele, albo szczerze mówiąc, bardzo rzadko. Natomiast tak, znaleźć ten balans, tę drogę, żeby w tym kumpelskim… Przecież my kumple, przyjaciele, bo każdy z nas ma też, potrafimy albo staramy się czasami kumplowi też powiedzieć: „Stary, no źle zrobiłeś”. I nie musimy się martwić, że jesteśmy jego kumplami.

– Hm, Krystian. Tylko że to jest trochę co innego, jeżeli mówisz to kumplowi, bo kumpel może powiedzieć: „No dzięki, Krystian, za dobrą radę” i tyle.

– No i [śmiech]…

– A czasem od dziecka to byśmy chcieli, żeby jednak nie powiedział: „No dzięki, tato, za dobrą radę” i tyle.

– Ale wiesz, że nie masz na to do końca wpływu, czy on tak nie zrobi, nawet, jeśli powiesz: „Synu, zgrzeszyłeś, zrobiłeś źle” itd., itd. Więc to, czy on przyjmie tę radę, czy nie, to jest wyłącznie jego decyzja. Oczywiście, my się z tą decyzją możemy nie zgadzać. Nie powinniśmy się zgadzać, jeśli będzie postępował wbrew nam. I to jest sytuacja, w której powinniśmy podjąć kolejne próby przekonania go do własnych racji. Natomiast jakby efekt jest dość podobny. On przyjmie albo nie przyjmie te rady. Nawet kiedy będziemy dla niego groźni woźni, to on może powiedzieć „Tak, tato” i pójdzie, i zrobi coś po swojemu. Tak? Nie mamy jakby gwarancji, że tak zrobi. Więc pytanie, jaką drogę przyjmiemy, jest trochę pytaniem o nasz lifestyle, o nasz sposób bycia. Ja uważam, że dla mnie właściwy, ja się lepiej czuję w skórze człowieka, który jest w stanie mu powiedzieć trochę jak kumplowi. Dlaczego? A dlatego, że dzieci też mają ograniczoną percepcję. Kiedy robisz dziecku wykład, to zwłaszcza dzieci, które mają, nie wiem, są troszkę nadpobudliwe, czy mają ADHD, czy mają takie problemy z koncentracją, one nie przyjmują długiego wykładu. Jeśli jeszcze chcemy być takimi, wiesz, pedagogami, to czasami robimy robotę odwrotną. Bo zanim my dojdziemy do sedna, albo zanim my wytłumaczymy, dlaczego, to on już jest myślami gdzieś tam daleko. I stosuje to swoje klasyczne: „O Jezu, no tata, ale ty…”, prawda? Dlatego myślę sobie, że ten sposób rozmawiania trochę po kumpelsku, oczywiście, to nie jest tak, że ja mówię jego językiem, bo to niedobrze brzmi, kiedy sobie aż tak pozwalamy. Zresztą, młodzież doskonale wie, że to jest cringe’owe, jak my tam mówimy właśnie „cringe” itd. za często. Ale jeśli mówimy mu w takim kumpelskim tonie, to mamy więcej możliwości wsadzenia różnych sytuacji, pokazania różnych, różnych dróg, różnych ścieżek, którymi może podążyć, stosując takie metody, takie metody, odpowiadając w ten sposób, odpowiadając inaczej, reagując na jakieś sytuacje, o których opowiada. I możemy to, jak to mówią, rozkminić w taki spokojniejszy sposób. Obawiam się, że ja z moim takim też gadulstwem, czego macie dowód, bo już mówię chyba, nie wiem, piątą minutę albo szóstą…

– Ja sobie robię takie kropki, kiedy przerwać [śmiech prowadzącego i rozmówcy]. Już niedługo. Szykuj się.

– [śmiech] Zanudzę, zanudzę moje dziecko i efekt będzie odwrotny. Taka kumpelskość daje mi po prostu więcej możliwości też użycia form wyrazu.

– Jest taka książka, którą serdecznie polecam, nazywa się Dzikie stwory. Autora, wybaczcie, nie pamiętam. Książka o chłopcach, którzy z maleńkich chłopców starają się dorosłymi mężczyznami. Tam jest wskazane, że szczególnie ta płeć, według badań, potrzebuje bardzo prostych i szybkich komunikatów, a jeżeli komunikat rozwleka się ponad 20 sekund, to dziecko przestaje go przyjmować. Coś w tym jest. Z tego, co mówisz, wychodzi mi w głowie taki wniosek, że może to dziecko faktycznie tym chętniej posłucha naszej dobrej rady, im bardziej nas lubi. Czyli bycie kumplem równa się jakaś sympatia. Więc skoro lubimy kogoś i on nam mówi: „No słuchaj, Maciek, warto byłoby, żebyś się ogolił na następne spotkanie o pracę”, on – to myślisz sobie – no może nie chce dla mnie źle.

– Dotknąłeś „sedna tarczy”, bo dzieci, jeśli nie zrobimy im krzywdy, będą nas kochać za to, że jesteśmy ich ojcami, bo nas kochają, no bo to jest wrodzone. To jest jakby w defaulcie, ustawienia fabryczne – wychowują się z nami, my ich uczymy wielu rzeczy i ta miłość jest. Miłość to jest jedno. A to, co powiedziałeś, to, że kogoś się lubi, że się chce z nim przebywać – nie cały czas, bo nasze dzieci mają swoje towarzystwo, tak? Chcą się bawić ze swoimi rówieśnikami. Ale jak tata powie: „Słuchaj, idziemy do kina” albo nie wiem: „Idziemy tutaj na taką wystawę, fajną znalazłem”, albo „Chodź, pooglądamy samochody”, to ten młodzian, starszy lub młodszy, pięciolatek, ośmiolatek, dziesięciolatek, daj Boże, piętnastolatek, to że w ogóle jest super, że on jeszcze chce z ojcem gdzieś wyjść, no to to jest taki dowód na to, że on nas lubi, lubi z nami przebywać.

A jeszcze jedna rzecz, i dla mnie to jest bardzo ważne. Ja mam naprawdę świadomość swoich słabości i tego, że sam nie jestem człowiekiem, który nie czyni błędów, nie potyka się o własne nogi, nie popełnia jakichś takich no… no nerwowych reakcji, o których nie chciałbym, absolutnie, których nie chciałbym przekazać mojemu dziecku i powiedzieć, że to jest okej. Ale my dla dzieci jesteśmy lustrami. One patrzą na nas, więc nie możemy od nich wymagać, żeby się nie wściekały, skoro tata się często wścieka. I teraz, jakim ja bym był hipokrytą, gdybym wszedł w rolę nagle jakiegoś mentora, patrona, który jest nieomylny, po czym za pięć minut no odruchowo coś bym tam, prawda, za dużo powiedział, bo coś mi tam upadło, coś nie wiem, mój klub sportowy przegrałby w derbach Łodzi, albo nie wiem, coś by się stało. No, gdzież ten autorytet? Dzieci naprawdę szybko łączą kropki, szybko kojarzą. I szybko w głowie by się postawiło takie: „Aha, dobra. Ode mnie wymaga, a sam popełnia błędy”. I to, co powiedziałeś – jeśli się kogoś lubi, to jesteśmy w stanie mu wybaczyć jego błędy – ale to nie znaczy, że my odrzucamy cały system wartości, w który razem wierzymy, który sobie przekazujemy, który sobie objaśniamy. I nam do tego służą na przykład podróże do szkoły. Ja co drugi, czasami trzy razy w tygodniu odwożę rano dzieci do szkoły i wierz mi, te pół godziny, kiedy stoimy w warszawskich korkach, naprawdę można tyle świata opowiedzieć na prostych przykładach. Można opowiedzieć o wszystkim. O tym, że ludzie się nie szanują, bo się wpychają komuś na przykład w sposób, na jego pas, w sposób taki mało kulturalny i jeszcze nie podziękują. O tym, że łamią takie proste przepisy ruchu drogowego „A, bo nie trzeba”. I to można byłoby potraktować jako takie „E, no stary gada, no nie włączył kierunkowskazu”. A ja tłumaczę, dlaczego ważne jest, że ten człowiek powinien tu włączyć kierunkowskaz. Bo to jest dla bezpieczeństwa. Dlaczego ktoś… i wiesz, w ten sposób objaśniamy milion sytuacji, które zdarzają nam się po drodze. To jest niesamowite, ja to uwielbiam robić. I to są właśnie trochę takie kumpelskie sytuacje, w których też mogę zadać pytania „Co ty byś zrobił?” albo „Popatrz, co on robi, no, widzisz?”. I też oczekuję jakiegoś feedbacku. I to trochę jest to kumpelstwo, to jest troszkę ta definicja tego kumpelstwa także, o której mówimy.

– A czy ty w całości rezygnujesz w takim razie z takiej pionowej relacji między ojcem a dzieckiem? Bo posłużę się przykładem z pracy. Mamy szefa, to jest też pionowa relacja. Oczywiście, pełna szacunku – tak byłoby w idealnym świecie. Natomiast to szef ma prawo wydać polecenie, a my mamy w pracy obowiązek go spełnić, je spełnić lub odejść z pracy. Generalnie szef wymaga. I teraz, mamy różnych szefów. Czasem szefów lubimy, a czasem szefów nie lubimy. Czasem szefów się boimy. Albo czasem mamy takiego szefa, który nie jest zbyt niedostępny, ale jest tak inspirujący, że chce się być z tym człowiekiem, bo on nas popycha w dobre miejsca. To czy ty z tej roli ojca rezygnujesz świadomie?

– Nie, nie, nie. Są takie sytuacje, bo życie nie jest czarno-białe. I tutaj od razu musimy sobie powiedzieć, że są takie sytuacje, w których musimy czasami zareagować stanowczo i podjąć decyzję, narzucić te decyzje i powiedzieć: „No sorry, Antek, ale tak trzeba teraz zrobić i nie ma dyskusji, bo już nie ma czasu, musimy wychodzić. Bo jak wyjdziemy minutę później, to…” i tu na przykład już możemy zejść z tego diapazonu i już jak jedziemy, to opowiedzieć na przykład o efekcie motyla. Kiedyś pamiętam podróż naszą…

– Krystian, diapazon. Ja się bardzo staram, ale ja nie wiem, czym jest diapazon.

– [śmiech] Z takiego tonu, wiesz, z takiego wysokiego tonu, z takiego wysokiego C, kiedy schodzimy, z tego właśnie: „Antek! Musimy!” albo „Musisz to zrobić! Tak ma być! Proszę, rusz się już, bo się spóźnimy”. Bo rozumiem, że to troszkę do tego twoje pytanie zmierzało, czy ja w którymś momencie jestem w stanie, nie wiem, no tupnąć nogą czy narzucić coś.

– Na przykład.

– Więc w sytuacjach takich, no właśnie, kiedy już wiem, że dalsza dyskusja tylko wydłuży czas reakcji, a tego czasu nie mamy, bo jest rano albo gdzieś się spieszymy, no to trzeba po prostu powiedzieć jasno i porozmawiać o tym w samochodzie albo porozmawiać o tym później. A zazwyczaj jest tak, że dzieci doskonale wiedzą, jak już się wcześniej te lekcje przerobiło i właśnie tutaj wracam do tego efektu motyla. Kiedyś opowiedziałem dzieciom o tym, jak jedna minuta spóźnienia – i tutaj ułożyłem taką drodze właśnie w samochodzie, taką długą opowieść zmyśloną zupełnie, kiedy ktoś spóźnia się minutę i coś tam miał zrobić, i też nie dojeżdża na czas, w związku z tym ktoś coś czegoś tam nie zrobił. Słuchaj, dojechaliśmy tak do Ameryki Południowej, do jakichś bohaterów, wiesz, bo tam po drodze był samolot, który gdzieś coś się spóźnił, nie tak. I ja w ten sposób opowiedziałem dzieciom, że każde nasze działanie rodzi konsekwencje, rodzi pewne następstwa. One mogą być groźne, mogą być niegroźne, ale one determinują coś, co gdzieś tam się wydarzy dalej potem. I oni tak słuchali, i naprawdę dzieciom trudno wytłumaczyć, czym jest czas. One rzadko spoglądają na zegarek. Ja bardzo bym chciał, żeby krzątając się rano i przygotowując coś, patrzyły na zegarek. I mówię cały czas: „Patrzcie na zegar. O 7.20 musimy wyjść. I to nie jest tak, że on się zatrzyma, ten zegar, jak będziecie wydłużać swoje czynności”. Ale no, no idzie tak sobie to spoglądanie na zegar. Ale kiedy opowiadasz im od drugiej strony, bo dlaczego miało być ta 7.20, tak? Oni nie zrozumieją, dopóki im nie opowiesz, że jeżeli pojedziemy o 7.22, to już więcej osób wyjedzie nam po drodze z osiedla i ten korek będzie większy, przez co tutaj, u nas w dzielnicy, w następnej dzielnicy i ta droga wydłuży się z takiej, którą GPS nam pokazuje na początku 20 minut, a jak wyjedziemy dwie minuty później, to droga się wydłuży do 25 minut. I okazuje się, że już nie jesteśmy za pięć ósma w szkole, tylko jesteśmy o 8.00. To już znaczy, że nie wystarczy czasu na przebranie się w szatni, itd., i już mamy spóźnienie. No, możemy to bagatelizować, ale „Po co się spóźniać, skoro pani od fizyki pyta tych, którzy się spóźniają? Pomyśl, chcesz być pytany na każdej lekcji?”.

– O, to jest dobry argument.

– I to są proste rzeczy, które naprawdę… No ale to jest tak, że trzeba się w to zagłębić. To znaczy, ja muszę najpierw z dzieckiem dużo rozmawiać, ja muszę mieć z synem kontakt, żebym wiedział, że pani od fizyki pyta na każdej lekcji wszystkich spóźnionych. I to jest rzecz, która rzeczywiście wymaga poświęcenia. To wejście w ten ich świat.

– Ja jeszcze trochę pomieszam kijem w mrowisku.

– Bardzo proszę, uwielbiam to.

– Trochę idąc w kierunku tego, co mówiła ta twoja znajoma, pani psycholog, mówiąc: „Jak kumpel, to gdzie tu autorytet?”. Podam taki przykład z mojej drużyny harcerskiej. Mieliśmy dwoje wychowawców, Piotr i Kasia, cudowni ludzie. I zupełnie inni. Piotr był człowiekiem, który zresztą do dzisiaj, nawet jako rodzic wyznaje więź jako podstawową wartość wychowawczą. I on… Myślę, że psychologiczne kanony łamie na każdym możliwym kroku, ale wygląda to tak, jakby faktycznie ze swoimi dziećmi miał bardzo bliską relację. Podobnie było w naszej drużynie harcerskiej. Sprowadzało się do tego, że bawiliśmy się z nim, zawsze szliśmy za nim w ogień, uwielbialiśmy go, a jak on mówił: „To teraz zabieramy się do pracy”, no to uczciwie powiem, miał ciężko. Miał ciężko. Z kolei była Kasia. Kasia utrzymywała pewien dystans i Kasia, jak powiedziała jedno słowo, na zasadzie „Teraz robimy to”, to wszyscy, jak jeden mąż zostawiali to, co robili i robili to, co chciała Kasia. Nikt się jej nie bał, to nie o to chodzi, ale ona miała autorytet. Habel miał inny autorytet. Piotrek, przepraszam, to już jest z nazwiska. My chcieliśmy być trochę tacy jak on, chcieliśmy uczestniczyć w tym, co on robił, bo to było świetne, ale zupełnie inaczej go słuchaliśmy. I nie ma tu dysonansu? Tata kumpel, który buduje więź, ale gdzie tu, gdzie ten autorytet?

– To odpowiem ci teraz pytaniem na pytanie. A czujesz, że bardziej cię ukształtowała postawa Piotrka, czy bardziej cię ukształtowała postawa Kasi? Że jesteś fajnym, otwartym facetem, tatą sympatycznym, który jest w stanie zrobić wiele dla swoich dzieci, który tak czy owak by poszedł za nimi w ogień.

– Czy mówisz o mnie, czy o tym Piotrku?

– Nie, teraz mówię o tobie.

– Mnie to musiałbyś poznać [śmiech].

– [śmiech] Słuchaj, ja się znam na ludziach, ja mam dobrą intuicję.

– Dzięki bardzo.

– A poza tym trochę się znamy. To jest tak, że nie ma sytuacji czarno-białych. Ja dawno temu powiedziałem, że nie ma jednej linii psychologii, która mówi nam, jak mamy żyć. Nie ma jednej teorii, która jest w 100 procentach właściwa. Ja zdaję sobie z tego sprawę i mogę tylko czerpać sobie z tego, co uważam za stosowne. Chociaż też czasami te rzeczy się wykluczają i mam tego świadomość. W związku z czym już jakby to podejście sprawia, że – ja mam tyle lat, ile mam i też już mam pewne doświadczenia i też pewne rzeczy wiem, na ile mnie stać, na ile ja mogę sobie pozwolić, i co jest dobre albo co ja jestem w stanie lepiej wyegzekwować przy jakim zachowaniu. I teraz, czy ja bym chciał, żeby moje dzieci były tak na zegarek? Nie, nie chciałbym z jednego powodu. Bo wyobrażam sobie, znaczy, są sytuacje, w których tak muszą robić, to są sytuacje nie…

– Na tę 7.20 mogliby być gotowi.

– Tak, poza tym to są sytuacje, które są związane z niebezpieczeństwem jakimś i wtedy nie ma dyskusji, tak? „Zakładaj tę kamizelkę ratunkową!” Nie wiem, „Stój, bo jedzie samochód” i tego typu rzeczy, tak? I nie ma tutaj dyskusji „Ale przecież on mnie widział”. „Ale to nie, nie widział cię, a poza tym jest ślisko, jestem kierowcą i doskonale wiem, że zahamowanie wymaga wielu…, znaczy znacznie dłuższej odległości, niż ten samochód miał od pasów”. I zobacz, w takim jednym zdaniu już tłumaczę fizykę, tak? Tłumaczę mojemu dziecku, że oczywiście, że go widział, ale co z tego, jak ten samochód mógłby nie zahamować? I przy okazji mu przesyłam taką informację. To jest bardzo dobre, żeby uzasadniać, dlaczego. Natomiast na początku jest to „Stój! Nie ruszaj się!”. Jak trzeba krzyknąć, to absolutnie się przed tym nie wzbraniam. I to są takie sytuacje, kiedy rzeczywiście ten autorytet musi być mocniejszy. Ale poza tym nie chciałbym, żeby moje dziecko na rozkaz wykonywało wszystkie polecenia, bo w sytuacji, kiedy byłoby, no nie wiem, no w sytuacji takiej, w której nie chciałbym, żeby ktoś do czegoś go zmuszał, tak? I on mógłby powiedzieć „Nie”, to on, nauczony, powie „Tak”, bo starszego trzeba słuchać albo, no nie wiem, trzeba wykonać to zadanie, bo tak nakazuje. Ja bym chciał, żeby on to przemyślał, żeby on gdzieś w miarę szybko przeprowadził jakiś proces myślenia, czy to, co on zrobi, on być może się podporządkuje, ale to może być też chytry plan, prawda? No mówię o takich sytuacjach, jakichś zagrożenia, czy jakichś sytuacjach niebezpiecznych z kimś obcym, z kimś. Nie uważam, że nauczenie dziecka surowej dyscypliny i wykonywania rozkazów jest dobre, bo zresztą nic nie jest dobre, jeśli chodzi o jakieś takie stanowcze postanowienia. Natomiast dobrze, żeby on wykonał taki proces myślowy. Czy należy to wykonać bez gadania, czy nie należy wykonać bez gadania? Żeby on wiedział, żeby on też potrafił to rozróżnić. Oczywiście, rozmawiamy o różnych dzieciach, bo są dzieci pięcioletnie, które teoretycznie, no trzeba im powiedzieć: „Musisz zawiązać but, bo się przewrócisz. Kropka”, tak?

– Chciałem do tego nawiązać, że trochę inaczej będziemy mówili do trzylatka albo pięciolatka, a trochę inaczej do 15-latka.

– To prawda. Tak, ja już troszkę tak jestem dalej mentalnie, bo już mam 9– i 13-latki w domu i kiedyś troszkę bym pewnie inaczej o tym myślał. Jest takie powiedzenie: „małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot”. Ja rozumiem już dziś, na czym polega to powiedzenie. Ja rozumiem, czym jest bunt nastolatka. I to nie jest tak, że to jest coś takiego, że ja, no spoko, no zrozumiałem, no to teraz jest mi łatwiej. Nie, ja nie mogę się z tym pogodzić cały czas, mimo że próbuję sobie przypomnieć siebie w tamtym czasie, kiedy miałem naście lat, ale cały czas próbuję właśnie zrozumieć i szukać sposobu, co by na mnie zadziałało. A czasami, czasami, powiem to, być może ktoś się dziwi, czasami trzeba oddać pole i powiedzieć „Dobra…”, machnąć ręką i już. Bo to nie znaczy, że moje dziecko jedno czy drugie w kolejnych sytuacjach będzie ciągle wymagać ode mnie, żebym ja uznał jego decyzję, jego granicę.

Nie, mi się wydaje, że też to jest taka sytuacja, w której uczymy dzieci, że no, czasami ty ustąpisz, czasami ja ustąpię. I są takie naprawdę momenty, kiedy już no nie trzeba być tym ojcem takim surowym do końca i trzeba czasami zmienić zdanie. Tylko krowa nie zmienia poglądów. I to też nie wpływa na to, że mój autorytet nagle się traci, bo ja widzę, jak moje dzieci szukają we mnie czasami, nie wiem, pomocy, pytania, prośby o, nie wiem, jakieś takie wsparcie mentalne, doświadczenie i wiem, że nadal jestem ich autorytetem, mimo że pięć minut wcześniej, i to może czasami nam przeszkadza, że pięć minut wcześniej nas nie posłuchali, a teraz przychodzą i co, teraz to „Pomóż, tato”, tak? Nie, no nigdy w życiu bym tak nie powiedział. Bo jeżeli tego bym się pozbył nawet, to wtedy przestałbym być autorytetem. A mam te obszary, w których nadal wiem i tę więź, to poczucie, tak? Przecież oni muszą się zbuntować. No nie róbmy z dzieci niewolników. Muszą się w jakiś sposób buntować, bo testują sobie to w domu. Gdzie mają to testować? No, czasami mogą w szkole, ale raczej w szkole się takich rzeczy nie testuje, bo nauczyciele na to nie pozwalają. Ale to jest w ogóle osobny temat.

– Jacek Walkiewicz, znany mówca, powiedział kiedyś, że dzieci można ostrzec, ale nie można ich powstrzymać.

– Bardzo mi się to podoba.

– Im starsze są moje dzieci, to faktycznie tym częściej to dostrzegam, że od sytuacji, kiedy mojemu, dziś czteroletniemu prawie, Frankowi mówię: „Tak, te buty trzeba założyć, zanim wyjdziesz”. I ten proces trwa tak długo, aż buty będą założone. Do Marysi, która ma 10 lat i ma przed sobą niedzielę i w perspektywie klasówkę następnego dnia i rewelacyjną niedzielę z rodziną. I tu już jest nie przykaz z mojej strony, nie na zasadzie „Siadaj i rób!”, tylko: „Zobacz, jak zrobisz to, jak pojedziesz z nami teraz na rowery, to prawdopodobnie jutro nie będziesz znała odpowiedzi na część pytań na klasówce, to spotka cię prawdopodobnie stres, może ocena, której byś nie chciała. Jednak jeżeli nie pojedziesz” itd. I faktycznie to pole, ja też widzę, że rozszerzam, im starsze dziecko. Może to, może tędy droga. Choć wiem z opowieści ojców z większym stażem, podobnie trochę jak nawet od ciebie już teraz słyszę, że przyjdą momenty, kiedy nawet świat moich wartości, który na ten moment jest jeszcze w rodzinie stały dla wszystkich, on też zostanie zanegowany i chyba nie będę mógł z tym nic zrobić.

– Co więcej, potem przyjdzie taki moment, kiedy oni wrócą do twojego świata wartości i powiedzą: „Wiesz co, miałeś rację tato”. I też musimy się z tym pogodzić. Ja czekam jakby, nie że czekam niecierpliwie, ale wiem, że nadejdzie moment, kiedy jedno czy drugie moje dziecko, a może obydwoje, obie nie w tym samym momencie powiedziały: „Nie, tak nie jest, ty się myliłeś. Mówiłeś nam, że tak, a życie jest inne. Ktoś mi zrobił coś innego. Ty radziłeś mi zawsze…”. To jest normalne i ja się z tym będę musiał zmierzyć. Bo porażki to jest normalna rzecz, która trafi wszystkich nas, trafi nasze dzieci. Nasze dzieci ciągle są pod naszym kloszem w dużej mierze. Ale nauka porażek to jest też bardzo ważna rzecz i to porażki już drobne takie gdzieś tam dzieciaki przynoszą do domu, bo „Kasia to mi coś tam zrobiła, a Małgosia to zachowała się tak. Ja się chciałam tak bawić”. I te sytuacje też trzeba jakoś rozwałkować. Też nie za długo, ale też, żeby to gdzieś tam była jakaś nauka na przyszłość i to jest normalne. Jakby nie znajdziemy tutaj – choćbyśmy siedzieli jeszcze przez siedem godzin – złotego środka. Rozmawiamy po prostu o tym, że ktoś, w tym przypadku akurat ja, wolę być kimś takim, kto usiądzie i właśnie dopyta o to, co zrobiła ta Kasia, Gosia. Przy okazji zapytam jeszcze, co inne koleżanki na to i sobie o tym pogadamy. I nagle się okazuje, że to w ogóle sytuacja już nie jest problematyczna, że fajnie, że sobie z tatą o tym pogadałam. Tak, że tak. A jak Julek czy tam inny Kuba uderzy ją, to też siedzimy i rozkminiamy. I nie na zasadzie zero-jedynkowej, że idę do nauczyciela natychmiast, albo piszę natychmiast do rodziców Julka. Tylko najpierw się dowiem, czy rodzice Julka przyjmą ten komunikat tak, jak ja bym chciał, żeby było skuteczne, bo o co tak naprawdę w tym wszystkim nam chodzi? O skuteczność, o to, żeby te efekty były skuteczne. Skutek czasami jest różny, w sensie, że możemy o coś innego walczyć, ale to nie sztuka rozpętać piekło teraz z rodzicami jakiegoś chłopaka z klasy, który na przykład pchnął moją córkę. No piekło tu mamy na ziemi cały czas. Chodzi o to, żeby tak dotrzeć do tego chłopaka, tak dotrzeć albo do tych rodziców, albo tak dotrzeć do mojej córki, żeby jej wytłumaczyć: „Słuchaj, następnym razem jak coś takiego ci zrobi, to zrób to, to, to, czy to. I się w ogóle tym nie przejmuj”, bo może na przykład blokada jest w jej głowie, bo ona się bała jakoś zareagować, dlatego on jej wszedł na głowę, tak? Umownie, tak? Że już ją dwa razy gdzieś tam popchnął, czy coś. A może po prostu się w ten sposób zaleca. No przecież wszyscy jesteśmy z jakimś tam doświadczeniem pierwszych takich podrywów, które niekoniecznie były dobrze spotykane, z naszymi koleżankami, a nam się wydawało, że to jest super fajne. Skuteczność. Zastanówmy się, co będzie skuteczne i wtedy sobie to jakoś tam zaplanujmy. Tak sobie o tym myślę. A porażki będą zawsze, będą na każdym kroku.

– Ja uderzę w jeszcze jeden dzwonek, który mnie niepokoi w mojej własnej głowie. Dlaczego? Dlatego, że gdybym miał powiedzieć, czy bliżej jest mi do autorytarnego ojca, czy ojca kumpla, to chyba jest mi bliżej do ojca kumpla. I na czym ja się łapałem? Łapię się do dziś. Że potrafię wciągnąć moją dziecięcą ekipę w mega zabawę. I w tej zabawie jesteśmy absolutnie równi. To przepychamy się na łóżku albo gramy, uprawiamy jakiś sport. I mija czas, kiedy trzeba te zabawy przerwać i na przykład wyjść do szkoły, czy zrobić coś, co wymaga pewnej dyscypliny, a tę dyscyplinę narzucam ja. Ja mam kłopot z tym, że staję się więźniem sympatii własnych dzieci. Ja nie chcę wychodzić z tej fazy ekscytacji [śmiech rozmówcy]. My się tak dobrze bawiliśmy. Było tak świetnie, a teraz wiem, że to ja mam powiedzieć: „Koniec”. „Czy mogę jeszcze jednego loda?” „Nie!” „Czy mogę pójść i spać u koleżanki?” „Nie!”.

– Ale on zawsze zapyta, czy może… Nie ma takiej liczby lodów…

– No kołderkę ciągnąć będzie zawsze do siebie. Ja to wiem, ale jak mi trudno jest powiedzieć „Nie!” [śmiech].

– Ale nie ma takiej liczby lodów, które nasze dziecko by zastopowało, tak? To musisz być tylko świadomy [śmiech prowadzącego]. On zapyta. To, że powiesz „Nie!”, to nie znaczy, że jesteś złym ojcem. To nie znaczy, że teraz cię, nie wiem, wydziedziczy… Nie, to ty możesz ją wydziedziczyć. Dobra [śmiech]. To nie znaczy, że na starość nie poda ci tej symbolicznej szklanki herbaty. Nie, ono po prostu…

– Tego nie wiem. Tego nie wiem. Ha, ha [śmiech].

– Nikt nie wie [śmiech], ale to jest po prostu normalne. Dziecko zawsze będzie pytać, bo nie ma oporów. To, co dla ciebie, dla mnie też, bo ja mam czasami z tym samym problemem. Coś, co wydaje mi się, że jest takim już momentem granicznym, to jest testowanie, czy ja naprawdę cię kocham, tak? Czy jeszcze dasz mi zjeść jedenastego loda? No nie dam ci zjeść, bo jak zjesz tego jedenastego loda, to będziesz chorować przez najbliższe dwa tygodnie, albo spędzisz noc w ubikacji, itd., itd. Czyli ja dbam o ciebie. Ale jak wytłumaczysz to komuś? A już na przykład podobna sytuacja, gdzieś ktoś miał miejsce, czy nawet my mieliśmy miejsce, bo ktoś się przejadł. Ja przejadłem się faworkami w tłusty czwartek, jak miałem sześć lat bodajże, czy pięć lat, bo takie dobre robiła moja ciotka. I od tamtej pory wiem, że jakby no, ja cały czas chciałbym jeszcze po lodzie gofra, po gofrach frytki, a potem może jeszcze jednego loda, ale kiedy przypominano mi tę sytuację, no to ja rzeczywiście myślę sobie „No tak, nasz organizm jest tak zbudowany…” I tu dochodzimy do jeszcze jednej rzeczy, bo wiedza na temat naszego organizmu, czyli wszystko to, co pokazujemy naszym dzieciom w formie filmów, w formie kreskówek, w formie mądrych, fajnych, popularnonaukowych książek, a tego jest naprawdę bardzo dużo na rynku. Ja bardzo o to dbam, żeby podsuwać oprócz beletrystyki dużo takich rzeczy, które można sobie otworzyć na dowolnej stronie, przeczytać trzy strony i odłożyć. Ale coś tam zawsze zostaje z tego, jak działa nasz organizm, jak się dokonują te wszystkie procesy i tam jest w wielu miejscach opisane na praktycznych sytuacjach, dlaczego czasami jest nam niedobrze, jak zjemy tego kolejnego loda. I to są wszystko bardzo fajne rzeczy, takie nasze podpory trochę, żeby nie było tylko, że to „tata powiedział i tak ma być”. Nie tylko tata powiedział, to nauka powiedziała, tak? Nauka jest królową postępu na tym świecie.

– Wiesz, im więcej ciebie słucham, tym przechodzę w sobie w głowie od tej pozycji tata kumpel do tata, który w jednej właśnie z takich mądrych książek, które kiedyś czytałem, był określony jako nieautorytarny. To nie chodzi o dominującego ojca, który każe i bije, i nie wiem, jest surowy, tylko autorytatywny. Czyli z jednej strony są pewne granice, które ojciec stawia i one istnieją, dzieci je znają, z tego wynika ich poczucie bezpieczeństwa, ale przede wszystkim ojciec na tyle dużo rozmawia z dziećmi, tłumaczy im świat, opowiada, uzasadnia, że nie pozbawia dzieci samodzielnego myślenia. I przy okazji jest to chyba fajna zabawa. Czy ja to dobrze puentuję?

– Bardzo dobrze to pojmujesz, bo dla mnie autorytet to nie znaczy, że ktoś jest autorytarny, tak jak powiedziałeś, tylko to znaczy, że dzieli się swoją wiedzą. Czasami ta wiedza jest szczególna, bo ktoś jest świetnym stolarzem, robi znakomite rzeczy, nie wiem, do ogrodu, huśtawki, domki na drzewie. Ja mam dwie lewe ręce, ale mam jakiś taki ogląd świata, szerszy w niektórych innych dziedzinach. Chodziłem do szkoły muzycznej, więc mogę wziąć gitarę i możemy zacząć grać właściwie bez przygotowania, improwizować, wygłupiać się na dźwiękach. Nie wiem, uwielbiamy wywoływać taki umowny hałas muzyczny, do tego się wygłupiać, szukać rymów, freestylować. To są rzeczy, które mnie strasznie bawią i wtedy też nie muszę się spinać, że to musi być takie super mądre, nie? Że ktoś na mnie patrzy, ktoś mnie słucha, no nie, na takie rymy częstochowskie trochę. Nie, nie, nie. To są pierwsze kroki, więc mam prawo też trochę się pomylić, ale zwrócić uwagę na coś tam, nie wiem. Wciągam w to, w tę zabawę moje dzieci. One się naprawdę szybko wciągają, ba, one czasami to robią potem samodzielnie, kiedy ja już właśnie nie chcę, żeby freestylowały, bo idą, nie wiem, do swoich pokojów, żeby się spakować, ale gdzieś się po drodze w przedpokoju, nie daj Boże, tam spikną, gdzieś tam może nie szarpną, ale coś, albo zaczynają właśnie, jedno zaczyna tańczyć, to drugie od razu, bo wie, że to taki czas przedłużania jeszcze przed tymi smutnymi obowiązkami. No ale wolałbyś widzieć dzieci, które marudzą, oj nie, oj nie, oj nie, chociaż takie sytuacje też się zdarzają? [śmiech] Czy wolałbyś widzieć dzieci, które mimo wszystko, że przedłużają te czynności, te obowiązki, o które je prosimy, ale odbywają jakiś taki, wiesz, improwizowany pokaz. I słuchasz, i na przykład tam jest coś, co cię zachwyci, jakaś zbitka, jakieś skojarzenia i myślisz sobie: „Kurczę, inteligentna bestia”. I no to chyba odpowiedź jest jasna w tej mierze. W związku z czym autorytet dla mnie to jest rzeczywiście dzielenie się jakąś wiedzą, umiejętnościami, a jeśli mamy przy tym, my ojcowie, jeszcze zabawę, czujemy tego bluesa, no to to jest super, tak? To jest w ogóle fantastyczne. I tym dłużej zostajemy młodymi ludźmi. I to jest tak, że ja też nie muszę wiedzieć wszystkiego na temat jego pasji, ale widzę, że w wielu miejscach on naprawdę korzysta z tego, co my gdzieś tam sobie przekazujemy, albo co ja pokazuję mu się wygłupiając. I on to gdzieś potem przenosi, bo widać w dziecku czasami taką w głosie albo w oczach takie spojrzenie, że „Wow! Ten ojciec, kurczę, co on ma tam pod kopułą, nie? Niezły jest, niezły jest, nie?”. I to jest dla mnie coś takiego, co ja jakby widzę w słowie „autorytet”.

– Myślę sobie o jeszcze jednej rzeczy. To znaczy o tym, że każdy z nas jest jakiś. Ty jesteś…

– Jakiś [śmiech].

– Jak mówisz o sobie, człowiekiem, który może ma dwie lewe ręce do majsterkowania, ale znakomicie operuje słowem.

– Staram się.

– Ja o sobie myślę dość podobnie, że ja nienawidzę naprawiać rzeczy, bo tego nie umiem, nigdy nie umiałem, ale jeżeli mam zrobić dzieciom grę RPG, gdzie wcielają się w postaci i gramy dwie godziny, to ja to uwielbiam robić.

– No widzisz.

– I w tym faktycznie jestem dobry. No więc każdy ojciec jest jakiś. Mi pasuje opcja kumpla. Tobie też pasuje opcja kumpla. Ale są ojcowie, którym nie pasuje. Bo oni relacyjnie to nie. Oni są zadaniowi. Oni są raczej chłodni. I teraz, czy jest jakiś kanon, który każdy z nas, ojców, twoim zdaniem powinien mieć, żeby niezależnie od tego, czy wybierze sobie tę kumplowską ścieżkę, czy autorytarną ścieżkę, czy jeszcze jakąś inną, żeby dać dziecku to potrzebne minimum.

– Niepotrzebnie dzielimy to na bycie kumplem i bycie kimś takim, kto jest autorytarny. Na pewno jest pomiędzy tym ścieżka, którą można podążać. Rozumiem, o jakim typie faceta mówisz, bo jest wielu introwertyków i oni nawet nie chcą wyjść z tego, albo nie potrafią, nie umieją. Ja to szanuję, nie mam prawa w to ingerować. Ale to nie znaczy, że taki ojciec musi wyłącznie mówić komendami i rozkazami do swojego dziecka. Bo czymś takim na pewno, tak jak powiedziałeś to tam już kilka zdań wcześniej, wzbudzi strach, ale czy szacunek, czy przekaże wiedzę? Nie jestem co do tego przekonany. Natomiast zawsze uwaga, uważność, to, że usiądziemy z tym dzieckiem, nawet jeśli nie czujemy, że musimy się wygłupiać, że potrafimy zrobić jakieś figury, czy nie wiem, przebrać się za żółwia ninja, kładąc na plecach wielką, blaszaną miskę i turlając się po ziemi. Ale zawsze możemy usiąść i po prostu zapytać: „Co robisz? Opowiedz mi o tej grze. W co grasz? A jak w to się gra?” – zainteresować się. Nawet jeśli nas to nie interesuje. No, zostaliśmy ojcami, tak? Chcemy wychować jakąś młodą istotę. No wzięliśmy za to odpowiedzialność, więc no już pewne rzeczy powinniśmy mieć po prostu w ramach obowiązków wpisane. Więc rozmowa z dzieckiem, zapytanie, zainteresowanie, pokazanie, że my się interesujemy. Tak? My zadajemy pytania. Nie musimy długo opowiadać, jeśli nie umiemy, nie chcemy. Zadajmy pytanie. Jeżeli dziecko zobaczy, że nas, tatę, interesuje to, co ono robi, no to już wchodzimy na zupełnie inny poziom. To już z takiego głębokiego introwertyzmu wchodzimy znacznie wyżej. I pokazujemy dziecku, że tam między nami jest normalna relacja. Zadać pytanie czasami jest trudno, czasami jesteśmy nieśmiali, ale to naprawdę nie jest dużo. Usiąść z dzieckiem czy iść z nim na spacer. Przecież wielokrotnie idziemy z dzieckiem na spacer. Wychodzimy, bo trzeba się przewietrzyć, bo trzeba iść do ogrodu, bo trzeba iść do lasu, bo trzeba iść, nie wiem, do sklepu. Zamiast szybko tę podróż odbywać, to wykorzystajmy tę podróż na to, żeby pogadać, żeby zapytać, co tam u niego, co, co… Znaczy, jak zapytamy dziecko otwartym tekstem: „Co tam u ciebie?”, to usłyszymy: „Dobrze, tato”. To jakby… nie, nie, nie polecam tego sposobu. Ale jak posłuchamy dziecko, jak posłuchamy tego, co nam próbuje pokazać, bardzo często pokazuje nam w grach, bardzo często pokazuje nam w zabawach, klockami, na przykład kiedy buduje jakiś swój świat i odgrywa tam scenki. Okazuje się, że te scenki to jest jeden do jednego to, co zdarzyło się w przedszkolu albo zdarzyło się w szkole. I ono, to dziecko, próbuje te scenki na swój sposób poukładać, tak jakby chciało, żeby ten świat wyglądał. My, jak sobie zerkniemy na to z boku, to mamy gotowy materiał do tego, żeby o tym pogadać albo zapytać: „A co tam? A dlaczego on tak zrobił?” albo… No naprawdę nie musimy być urodzonymi aktorami, żeby wejść w ten świat. Tylko musimy chcieć i poświęcić temu czas. Uważność taką szczerą, żeby dziecko widziało nas, spokojnym głosem, uśmiech. Zawsze uśmiech robi wszędzie dobrze, tak? W każdej sytuacji uśmiech daje 10 punktów do atrakcyjności i do szybszego rozwiązania sprawy. Więc to jest jedyna moja rada, która jest… Introwertyk to nie znaczy, że musi być autorytarnym ojcem.

– Krystian, czy na końcu twojej rodzicielskiej drogi, jak dzieci będą miały 15…

– A gdzie jest koniec?

– Słucham?

– A gdzie jest koniec? [śmiech]

– Hm… Czy na następnych etapach [śmiech] twojej rodzicielskiej drogi… No, my wyznajemy zasadę, że jak już umrzemy, to będzie akurat koniec [śmiech].

– O, no to tak [śmiech].

– Natomiast czy na następnych etapach widzisz, że twoja ścieżka przerodzi się w relację „moje dziecko to mój przyjaciel”?

– Tak jak ci powiedziałem, sądzę, że będą kryzysy, bo ja też byłem bardzo niespokojny w takim czasie, nawet niewczesnego wieku nastoletniego, tylko raczej pod koniec. Będą kryzysy, dlatego że dojdą już nowi ludzie, których ja nie będę miał szansy aż tak dobrze poznać. Bo dzisiaj to ja o tych jego kumplach, Tośka, o koleżankach Alicji wiem więcej, bo słyszę, jak rozmawiają, bo kontaktują się przez Discorda, więc słyszę czasami te rozmowy. Czasami nawet muszę zareagować, kiedy słyszę, że naprawdę tam wjeżdża zbyt gruba już taka gadka. Ale będzie już takie towarzystwo, na które ja nie będę miał wpływu, a będę pewnie ciągle miał te ciągoty, żeby poznać, żeby się dowiedzieć czegoś więcej. Będzie to być może niemile widziane przez moje dziecko, które uzna, że jest już na tyle dorosłe, na tyle spakowany przeze mnie jest kuferek jego doświadczeń i jego nauk, że on już może sobie z tego sam korzystać. Ja już nie muszę tam nic wkładać i sprawdzać, czy jest porządek w tym kuferku. No to mogą być takie sytuacje stykowe, gdzie będziemy mieć trochę nie po drodze. I tych sytuacji nerwowych będzie więcej. Takich sytuacji, w których noga się gdzieś tam powinie, a ja będę oczywiście reagował na to, będę zawsze ratował moje dziecko, bo to jest moje dziecko. Gdzieś tam w poczuciu, że czegoś nie zrobiłem, gdzieś popełniłem błąd albo zrobiłem wszystko, a ono jest niewdzięczne, bo takie myśli też przychodzą. I jestem… Im więcej sobie to poukładam w głowie, im bardziej wiem, że tak będzie, tym mniej te sytuacje, mam nadzieję, będą mnie bolały, bo one się zdarzą. I grunt to mieć poczucie, że one się wydarzą. Nie ma, moim zdaniem, takiej drogi, która poprowadzi nas bezpiecznie od początku do końca, a potem to już hulaj dusza, piekła nie ma, wyprowadzi się, będzie żył na swoim, to niech sobie robi, co chce. No to też jest złuda, prawda? Bo jak mu się coś stanie, to co? My nie pomożemy? No oczywiście, że pomożemy, tak?

– Pomożemy zawsze.

– Bo tak jesteśmy skonstruowani.

– Wiesz, zapytałem cię o tego przyjaciela, bo ja, jak próbuję sobie porównać moją relację z rodzicami moimi dziś i moją przyszłą relację z moimi dziećmi, to marzy mi się, żeby wykonać krok do przodu. No i tym krokiem do przodu pewnie byłoby to, że moglibyśmy być dla siebie przyjaciółmi. W tym sensie, że zawsze pomogę, możesz mi wszystko powiedzieć. Nie wiem, czy się uda. Mam nadzieję.

– Mimo że czasami to nie będzie łatwe, bo oni nie będą chcieli mówić. Ja też wiem, że już teraz pewne rzeczy są gdzieś tam, powiedzmy sobie, pomijane. Ale jeszcze im bardziej ta nasza uważność jest rozwinięta, tym bardziej jesteśmy w stanie zobaczyć, że coś jest czasami nie tak. I to jest nasza decyzja, czy my chcemy się dowiedzieć, czy to jest ten moment, czy to jest ranga sprawy, w którą powinniśmy wejść, bo widzimy jakieś symptomy czegoś niepokojącego, jakiegoś zagrożenia, czy to jest po prostu zwykła taka codzienna potyczka, która jutro minie i tyle. Ale naprawdę cenię sobie bardzo jeszcze te sytuacje, w których mój syn nawet zbulwersowany przychodzi i przynosi, i podekscytowany albo taki egzaltowany opowiada mi w poczuciu jakiejś tam krzywdy, co zrobił jego kumpel. Nawet jeśli wydaje mi się: „Stary, słuchaj, takich sytuacji to jak pójdziesz do pracy będziesz miał na pęczki”. Nie, tak nie mówię, no bo to niczego nie zmieni. Ja wiem, że tak będzie, natomiast to niczego nie zmieni. Więc staram się ciągle jakby też taką sytuację z nim rozłożyć na czynniki pierwsze. Oczywiście, znów nie za długo, ale trochę tam coś mu przekazać o tym, powiedzieć, jak może zareagować, jakby chciał, jakby było fajnie. A czasami trzeba po prostu powiedzieć: „Wiesz, co? (przepraszam tu wszystkich, którzy nas słuchają) Olej to po prostu. Spuść na to zasłonę milczenia i po prostu prychnij <phi> i dobra”. I to są czasami sytuacje, które najlepiej rozwiązują takie rzeczy, no bo tak. Nie zawsze, ale są to sytuacje, są czasami takie sytuacje, w których po prostu wzruszenie ramionami to jest najgorsza potwarz, która może spotkać kogoś, kto ci zrobił krzywdę, więc paleta środków jest bardzo szeroka. Trzeba tylko o nich umieć opowiedzieć i je jakoś tam próbować podpowiadać, żeby wdrożyć. Boże, co to było za koszmarne zdanie na końcu: „próbować podpowiadać, żeby wdrożyć”. Ja się chyba nie nadaję do tego [śmiech].

– Jest zrozumiałe. Nawet jeżeli są profesorowie, którzy wytknęliby to nam w tej rozmowie, to wiemy o co chodzi [śmiech]. Krystian, dziękuję ci bardzo. Tu stawiamy kropkę. Z naszej rozmowy o rodzicu kumplu wyszła nam generalnie chyba rozmowa o naszych dzieciach i o tym, jak z nimi rozmawiać. Dziękuję ci bardzo. Cieszę się, że się z nami tym podzieliłeś.

– Bardzo również dziękuję za zaproszenie. Jeżeli komuś moje rady się – nawet nie lubię tego słowa „rady” – moje opowieści się przydadzą, to bardzo serdecznie będzie mi miło i polecam też się, i Tatowanie, i to, że zawsze też chętnie widzę w moim programie wszystkich ojców, którzy coś fajnego chcą przekazać na temat swojego ojcostwa i tego, co robią z dziećmi. Proszę się zgłaszać, piszcie do mnie i facebookowo, instagramowo. Jestem naprawdę otwarty i czekam czasami z otwartymi oczami tak bardzo, żebym usłyszał też coś, bo ja nie jestem jakiś, kurczę, nieomylny. Ależ długie zakończenie.

– I tak lepsze, niż te poprzednie. Ha, ha, ha [śmiech prowadzącego i rozmówcy]. Dzięki, Krystian.

– Dzięki.