#11 – BYĆ UWAŻNYM – spotkanie z Markiem Wikierą

Jedenasty odcinek Podcastów Tato.Net! A w nim rozmowa z Markiem Wikierą, który opowie o tym, jak być uważnym – pozostać w bliskich relacjach z dzieckiem i nie przeoczyć istotnych sygnałów alarmowych!

Marek to mentor i powiernik właścicieli firm, zarządów, managerów, liderów, mówca inspiracyjny, a dla nas przede wszystkim mąż i tata 20-letniego Mikołaja.

Z tej rozmowy dowiesz się:

  • Jak rozmawiać z dzieckiem o marzeniach i stymulować go, by marzył?
  • Jak stwarzać naturalną przestrzeń do głębokiej, wartościowej rozmowy?
  • Jak sprawić, by… przytulanie się z nastolatkiem było naturalne?

 

Podcast prowadzi Maciej Kucharek – trener Tato.Net, przedsiębiorca, mówca i dziennikarz, licencjonowany spiker sportowy, tato x 5.

#PodcastyTatoNet #PodcastyOjcostwo #TatoNet

Dzięki uważności, dzięki rozwojowi, dzięki zdobywaniu wiedzy na temat wychowania, czyli tak naprawdę świadomego podejścia do całego tego procesu, ja w nagrodę dostaję taką a nie inną relację z moim synem, która jest prognostykiem na przyszłość…

Pytam, bo wiem, że to buduje relacje. Pokazuję mu w ten sposób, że dla mnie jest ważne jego zdanie…

Jest cisza, a nagle pojawiają się rozmowy. Potem pojawiają się coraz głębsze tematy…

– Dzień dobry! Witamy w ojcowskim podcaście. Werble jak na defiladzie grają dziś dla wszystkich ojców, którzy nas słuchają, ale równie serdecznie witamy wszystkich tych, dla których efektywność rodzicielska i relacje w rodzinie są równie ważne jak dla nas. Dziś zastanowimy się nad tym, jak być uważnym, czyli jak pozostać w bliskich relacjach i nie przeoczyć sygnałów alarmowych u naszego dziecka. Naszym gościem jest Marek Wikiera, mentor i powiernik właścicieli firm, zarządów i menedżerów, mówca inspiracyjny, a dla nas, jak zwykle, przede wszystkim tata Mikołaja, który dopiero co skończył 20 lat. Cześć, Marek.

– Cześć Macieju, witajcie panowie. Dziękuję za zaproszenie.

– Jest nam bardzo miło, że jesteś z nami. A rozmowę zaczniemy od marzeń. Rozmawialiśmy, przygotowując się do naszego spotkania, trochę o marzeniach i ty wtedy opowiedziałeś o takiej historii twojej i twojego syna, która mnie od razu w głowie uderzyła jako przykład, jak można być uważnym na swoje dziecko. Przytoczysz?

– Tak, jasne, jasne. Pamiętam tę sytuację bardzo dokładnie, bo… Gdzieś dotknęła – nie wiem, czy takie słowo „dotknęła” jest takie, ale chyba tak – mocno mnie dotknęła. Zawoziłem Mikołaja do szkoły i ten proces zawożenia zawsze był takim momentem, kiedy rozmawialiśmy sobie. I w którymś momencie zapytałem go: „Mikołaj, a jakie ty masz marzenia?”. I po chwili zastanowienia on odpowiedział: „Ale ja nie mam marzeń”. I powiem ci szczerze, że to tak mocno mnie uderzyło, bo wydawało mi się, że proces marzenia jest naturalnym procesem, który dzieje się w głowie każdego z nas. Od tamtego momentu postanowiłem, że muszę coś z tym zrobić, muszę to zmienić. W związku z tym podsuwałem Mikołajowi ciekawych ludzi do obserwowania, pokazywałem ciekawe sytuacje, ciekawe miejsca, po to, żeby go zainspirować i jakoś stymulować. Po kilku tygodniach, kiedy ponownie zadałem mu pytanie, wyjął smartfona i przeczytał, pokazał mi, że tam było kilka marzeń. Z czasem się tych marzeń zrobiło kilkanaście. To było, jak on miał, nie wiem, 10-12 lat.

Teraz przeskakuję. Mam 19-letniego, 20-letniego już syna. Gdzieś w tym okresie, kiedy pamiętam, jak przyszedł do mnie i mówi: „Tato, wiem, chciałbym kupić sobie takiego busa i ruszyć w podróż po Europie”. I to było dla mnie takie ukoronowanie tego, że to już jest jego inicjatywa, zaczynają się dziać pewne rzeczy. I ten moment taki dla mnie chyba trudny, kiedy stwierdził, że nie ma marzeń, ten moment teraz, kiedy widzę, że przyniosło to bardzo wymierny efekt w postaci najpierw tej listy, teraz tego jego planu na wyruszenie w podróż po Europie. Ale też jak sobie tak przypominam, te momenty, w których on opowiadał już o tych miejscach, które chciałby zobaczyć, w ogóle, że to pragnienie się pojawiło i ono jest żywe. To był cel tych moich działań, które wtedy się tam parę lat temu rozpoczęły.

– Jak doszło między wami do tej rozmowy, to co poczułeś? Przestraszyłeś się? Coś na zasadzie – co ja źle zrobiłem jako ojciec, że mój syn nie ma marzeń? Albo może coś z moim synem jest niedobrze? Może on się z czymś zmaga, że zamiast otworzyć się na piękno marzenia, może skupia się na jakimś, nie wiem, lęku albo trudnej sytuacji w szkole?

– Wiesz co, myślę, że wtedy przestraszyłem się, że coś zawaliłem jako tato. Dlatego, zobacz… To był taki moment, kiedy ja dosyć intensywnie trenowałem. Sport był obecny w moim życiu, pojawiały się kolejne wyzwania ciekawe, pojawiały się pustynie. U mnie ten proces marzenia i kolejnych rzeczy, dokładania do tego koszyka marzeń był na bieżąco. Kiedy padła ta odpowiedź, że „Ja nie mam marzeń”, chyba najbardziej poczułem, że zawaliłem jako tato.

– I okazało się, że masz na to wpływ jako tata. Że jesteś w stanie tak pokierować myślami syna, żeby on na końcu miał to marzenie.

– Tak, tak, zdecydowanie tak. Zrobiłem to, co wydawało mi się wtedy jedyne słuszne, czyli pokazywanie mu, z jednej strony swoją osobą, ale też świadome pokazywanie tych różnych miejsc, różnych ludzi, czyli stymulowanie go do tego, żeby te marzenia miały szansę się pojawić.

– A to marzenia trzeba mieć? Nie można po prostu żyć i nie marzyć?

– To jest tak. Najpierw pojawiają się marzenia, potem pojawia się cel, a potem pojawia się plan do realizacji tego celu. Wydaje mi się, że to jest taki naturalny proces. Natomiast wtedy też zrozumiałem, że żeby te marzenia się pojawiały, to ten proces musi następować. Tak? Skądś się muszą one pojawić. Otwartość też jest na to potrzebna, żeby przyjmować, nie blokować. Tak jak teraz sobie myślę, że można by było sobie żyć i funkcjonować w takim procesie wegetacji. I pozostać sobie chyba w nim. Wiesz, jak teraz sobie o tym myślę…

– Ależ smutno zabrzmiało. Marek, słyszysz to?

– Tak, wiesz, bo trochę mnie to przeniosło do mojego dzieciństwa. Pochodzę z małego miasteczka na Podkarpaciu. I ja pamiętam te lata 80., 90., tę szarzyznę. I to, co było u mnie w głowie, to, że ja tak nie chcę. To, że jestem głodny poznawania świata, poznawania ludzi. I że w którymś momencie wyjadę stamtąd po to, żeby zobaczyć coś, co mnie ciągnie. Być może przenoszę to na mojego syna. Też zawsze chcę zaszczepić w nim ten głód poznawania ludzi, miejsc, innego świata, niż w tym, w którym jesteśmy. Nie mówiąc, że on jest zły, w którym jesteśmy.

– My wyznajemy taką teorię, znaczy my, dużo powiedziane. Ja wyznaję taką teorię, że dziecko nie pójdzie za moimi słowami, tylko za moim przykładem przede wszystkim. No i czy to nie jest trochę tak, że to się od ojców zaczyna, od nas? Że jeżeli ty masz swoje marzenie, swój cel, biegniesz po tej pustyni, cierpisz tam okrutnie, ale na końcu jesteś pewnie szczęśliwy – i syn to widzi, to myśli sobie: „Aha!”, raz, że można, dwa, że to jest spełnialne. No i chyba się w głowie coś otwiera. No a gdyby widział ciebie codziennie na kanapie, przed, umownie, gazeta, telewizor, to może byłoby mu trudniej się zebrać.

– Zdecydowanie jednym z elementów dla mnie ważnych w pustyniach było to, że pokazywałem synowi, że nie tylko mówiłem, że sport jest ważny, aktywność fizyczna jest ważna, ale to gdzieś się pojawiało. Czyli on obserwował, jak wyglądały moje treningi, jak byłem szczęśliwy, jak byłem smutny, kiedy nie kończyłem zawodów. I to był jeden z moich ważnych elementów w wychowaniu Mikołaja.

Pamiętam takie sytuacje, świadomie zaplanowane, że kiedy kończyłem biegi, to Mikołaj był z moją żoną przy mecie. Jak wbiegałem na metę, to brałem go za rękę i wbiegaliśmy razem. Prosiłem organizatorów, żeby to jemu wieszali medal na szyi, po to, żeby on poczuł chociaż trochę tę atmosferę, która jest w trakcie zawodów, albo te emocje, które towarzyszą na mecie.

Pamiętam też taką sytuację, kiedy nie ukończyłem pierwszego biegu. W ogóle pierwszego, w życiu pierwszego biegu, który był dla mnie ważny. To było takie dla mnie starcie, bo starałem się przekazać Mikołajowi, żeby w różnych sytuacjach, które są trudne, nie poddawał się. Wiesz, i to słowo „nie poddawaj się” gdzieś tam było. I on to obserwował. I zdarzyła się sytuacja, w której musiałem zejść z trasy, ponieważ obliczyłem, że nie jestem w stanie dobiec w określonym czasie do punktu kontrolnego, więc i tak zostanę zdyskwalifikowany. To był pierwszy, pierwszy bieg. To było dla mnie trudne, bo wcześniej się to nie wydarzyło. I pamiętam jak żona gdzieś tam po drodze odbierała mnie i Mikołaj powiedział: „Tato, nie poddawaj się”. A ja wiedziałem, że nie jestem w stanie nic zrobić, bo nie ma szansy. Pogubiłem trasę i nie byłem w stanie dojść do tego punktu kontrolnego. Nawet dzisiaj, jak to mówię, to jest dla mnie takie duże wzruszenie, bo musiałem sobie poradzić z tym, co się pojawiło, czyli z moim przekazem i z rzeczywistością, która była, wiesz, taka, a nie inna.

– Zobacz jakie to jest, tak przypuszczam, że mogło być dla ciebie motywujące to, co powiedział syn. Ja dopiero co przeżyłem identyczną historię, wydaje mi się, jeśli chodzi o jej wymowę. Bo z Marysią, moją córką, à propos 10-letnią, po raz pierwszy w życiu na nartach biegowych wchodziliśmy, wjeżdżaliśmy na Turbacz, szczyt w Gorcach i byliśmy o krok od szczytu. To było 10 minut szlakowego, a wcześniej wchodziliśmy, ze cztery godziny wjeżdżaliśmy. Było tak, że całą trasę pokonaliśmy na nartach, ale od tego momentu, te ostatnie 10 minut, nie było już śladów. Tam był po prostu śnieg po pas, jakby człowiek szedł. Jakieś tam wydeptane ślady, ale dla nart to dramatyczny scenariusz. I był taki moment, kiedy Marysia przewróciła się po raz kolejny, poślizgnęła na tych nartach. Ja za nią, leżałem w śniegu, przysięgam, nie miałem już siły i mówię do niej, ona leży: „Marysia, możemy wypiąć narty i podejść te ostatnie 10 minut”. Marysia spojrzała na mnie i powiedziała tylko: „Nie ma opcji, tato”. Wstała i poszła. No więc co zrobiłem? Zacisnąłem zęby i poszedłem. I upocony okrutnie, ale no na nartach wyszliśmy na szczyt. I jestem jej za to wdzięczny.

Zostawiam na razie marzenia i chciałbym przejść do uważności, bo myślę sobie, że do waszej rozmowy o marzeniach, do twojego zorientowania się, że chciałbyś, żeby było inaczej i potem całego procesu nie doszłoby, gdyby nie było między wami kontaktu. Wy wtedy, jeżeli dobrze pamiętam, byliście w aucie. Czyli najpierw musiał być czas, który macie dla siebie, żeby zaistniało coś, co się w ramach tego czasu dzieje. Czy uważność na tym właśnie polega, żeby zainstalować najpierw funkcję czasu i zobaczyć co będzie?

– To, że byliśmy w aucie nie było przypadkowe. Dlatego, że ja świadomie zaplanowałem, że będę odwoził Mikołaja do szkoły. Działo się to do ostatniego dnia, aż do zdania przez niego matury. No, zamiennie z żoną żeśmy to robili. I stworzyliśmy z tego taki nasz rytuał. Czyli młody człowiek zamknięty na trzech metrach kwadratowych bez możliwości ucieczki. Tutaj dogadaliśmy się co do zakazu używania telefonu. I albo milczymy, albo rozmawiamy. I w tej przestrzeni pojawiło się pytanie o marzenia, ale też dla nas zrobiła się to przestrzeń, gdzie możemy ze sobą swobodnie porozmawiać. Czas do jazdy to było 40 minut w jedną stronę, czyli półtorej godziny w ciągu dnia. I teraz wyobraź sobie, czy jesteś w stanie nastolatka posadzić przed sobą półtorej godziny i rozmawiajmy na tematy dla niego albo dla mnie ważne? Według mnie to nie ma szansy się zadziać.

– Tato, weź, naprawdę.

– Tak, tak, dokładnie. I to jest tak, że nagle… Jest cisza, a nagle pojawiają się rozmowy. Potem pojawiają się coraz głębsze tematy. Pamiętam, że chyba ukoronowaniem tego, albo takim podkreśleniem tego momentu było, jak nieraz w domu Mikołaj podchodził i mówił: „Tato…” i zawieszał się. I mówi: „A nie, dobra, to jutro w samochodzie”. To było takie, wiesz, nasze miejsce, nasza świątynia, gdzie te rozmowy się toczyły i toczyły się w taki sposób naturalny.

– Co było pierwsze? Twoja chęć, żeby znaleźć przestrzeń do pobycia jeden na jeden z synem? Czy pierwsza była podróż, udana rozmowa i twoja myśl: „Kurde, to jest to miejsce. Trzymajmy się tego”.

– Ponieważ rozmawiamy tylko we dwóch, to powiem ci w tajemnicy, że ani to, ani to.

– [śmiech] Absolutnie nikt nas nie słucha, możesz się w pełni otworzyć.

– Wiesz co, chyba szukałem w głowie uzasadnienia dla otoczenia, dlaczego ja tego syna zawożę do szkoły. Ponieważ ja to lubiłem robić. Ale słyszałem z zewnątrz, że przecież on powinien być samodzielny, powinien sam to robić, przecież może dojeżdżać do szkoły. Ja wiem, że może, mógł. Kurczę, ale to był ten czas, w jaki ja mogłem z nim pobyć. Więc to moje pierwotne poszukiwanie raczej było ucieczką przed odpowiedzią, dlaczego ja to robię, dlaczego ja jeszcze to robię.

– Bardzo dziękuję ci za tę szczerość. To ja też dorzucę coś od siebie. Do dzisiaj nasze dzieci – mamy dzieci w wieku 10, 8, 6, 4, 2 – śpią z nami w łóżku. W tym sensie, że większość z nich zaczyna noc w swoich, ale i tak kończy z nami i mają na to pełną zgodę, powtarzaną wielokrotnie. Miałem o tym z żoną długie dyskusje, no bo przecież świat nam mówił, że absolutnie, że tam od drugiego albo od trzeciego roku życia to dziecko samo w łóżku, samo zasypia. No i cóż… Ja nie mówię, że to jest mi bardzo wygodne, jeśli chodzi o przestrzeń na łóżku. Ale ja pamiętam ze swojego dzieciństwa taką sytuację. Dwie noce pod rząd miałem jakiś dramatyczny koszmar, jako dla dziecka. Może miałem 7 lat, może 8. Tak mi się to kojarzy. I pobiegłem do rodziców. I pamiętam, że dali mi odczuć, żebym już raczej nie przybiegał. I szczerze mówiąc, smutno mi było. Do dzisiaj jest mi trochę smutno, jak o tym myślę. I oczywiście nie wiem, czy to nie będzie tak, że moje dzieci będą niesamodzielne za 10 lat. Nie wiem. Ale na dziś tę drogę wybraliśmy i to też jest wbrew jakiejś, nie wiem, społecznie utartej opinii. Nawet nie wiem, czy są jakieś badania na to.

Ale wróćmy jeszcze do tych waszych podróży. Zastanawiam się, czy efektem nie było też to, że czasem tak wam się dobrze rozmawiało, że jesteście już pod szkołą, za pięć minut pierwszy dzwonek, a wy zostajecie w aucie i pierwsza lekcja przegapiona, bo trzeba dokończyć, albo nie dojeżdżacie do domu, tylko robicie osiem kółek wokół waszej miejscowości, żeby jeszcze porozmawiać.

– Tej pierwszej sytuacji chyba nie było. Były jakieś tam spóźnienia. Te inne sytuacje to były, one się dzieją do dzisiaj. Wiesz, to jest na zasadzie – czyli drzwi garażowe są otwarte i jeszcze jest końcówka. Mikołaj mówi. I staram się, ja już trochę zniecierpliwiony – ja mu tego nie mówię, myślę sobie – „Boże, synek, dokończmy to w domu”. A on mówi, wychodzi, otwiera drzwi, bierze plecak i nadal mówi, żeby jeszcze dokończyć to, co całą myśl miał. Wiesz, zdarza się, że po kilkanaście minut siedzimy w samochodzie po to, żeby dokończyć wątek, który rozpoczęliśmy. To się dzieje.

– Słucham opowieści ojców, którzy mają 13–15–17–latków i ich relacje są bardzo połamane, bardzo trudne. U ciebie to wygląda z opowieści naprawdę inaczej. Powiedz mi, jaka jest metoda na to, jaka jest recepta. Ja zahaczyłem cię o ten czas, wydaje mi się kluczowy, żeby pozostać uważnym, utrzymać relacje. Dorzucisz coś jeszcze albo może nie zgodzisz się z tym czasem?

– Wiesz co, czas jest istotny. Chociaż myślę sobie tak, gdyby go nie było w tym naszym samochodzie, to też jest kwestia słuchania. I to moje słuchanie pojawiło się kilka lat temu. I myślę, że taki… Kiedy świadomie zacząłem słuchać Mikołaja, to było kilka lat temu. Pamiętam taką sytuację, kiedy… Mam taki obraz w głowie, kiedy on przyszedł do mnie do gabinetu i zaczął coś do mnie mówić. I ja wtedy, już trenując słuchanie, nie przerywałem mu, a on zostawił, przerwał swoją wypowiedź i zostawił mi miejsce, żebym mógł coś powiedzieć – moje złote myśli, moje złote rady, cokolwiek. I ja nic nie powiedziałem, nie odezwałem się. I pamiętam, jak dzisiaj, on patrzył na mnie i mówił: „No?” – popędzał mnie, żebym się rozkręcił [śmiech]. „Czekam na twoje złote rady”. A ja nic [śmiech prowadzącego]. Ja mówię: „Synek, dokończ, mów”. I wiesz, i ta sytuacja się kilka razy powtórzyła. I teraz jesteśmy na takim etapie – wchodzi coś na szybko do gabinetu i mówi, i wtedy zostawia mi przestrzeń. Ja mówię: „Synek, chcesz, żeby ci pokazać moją perspektywę, doradzić? Czy chciałbyś się wygadać?”. No i najgorsza jest ta sytuacja, jak on mówi: „Nie, chciałbym się wygadać”, wiesz, i wychodzi. A ja z głową pełną, wiesz, rozwiązań, pomysłów niewypowiedzianych [śmiech], a on wychodzi. No to pierwsze moje doświadczenie to myślałem, że się uduszę [śmiech]. „Halo!” w głowie, wiesz. „Halo, wracaj! [śmiech] Chcę to powiedzieć, chcę to wypowiedzieć!”

– [śmiech] Nie dziwię się.

– Tak, tak, tak. I cały czas to mam, chociaż wyćwiczone. Mogę ci pokazać swoją perspektywę, czyli pytam go o wiele rzeczy. Pytam go o to, czy na przykład tymi naszymi historiami mogę się dzielić na zewnątrz. Tak? Ale też pytam w taki sposób, że uzasadniam, dlaczego chcę to robić i dlaczego to jest ważne. I mam taką zgodę. Pytam go też na przykład, czy mogę nasze wspólne zdjęcia publikować. Dostałem taką zgodę tylko na LinkedIna. Pewnie tam nie ma jego kolegów, ta przestrzeń jest zupełnie inna. Natomiast pozostałe, czyli Facebook i Instagram, jeżeli się zgodzi, to mogę, ale generalnie raczej wolałby nie.

– Okej, a czemu pytasz?

– Pytam, bo wiem, że to buduje relacje. Pokazuję mu w ten sposób, że dla mnie jest ważne jego zdanie. No i były takie sytuacje, że się nie zgodził. I nic z tym nie zrobiłem, bo dla mnie ważniejsza była relacja. Ta, którą gdzieś tam przez lata buduję, zaczynając od tego samochodu, poprzez słuchanie. Teraz jeszcze do głowy mi przychodzi też poprzez okazywanie gestami, czy poprzez pewną czułość, czy też tak.

– Gesty w sensie pomachanie przy wyjściu z domu, czy gesty w sensie przytulenie albo potarganie włosów?

– Gesty bardziej w sensie przytulenie. Chciałbym podzielić się z tobą taką historią. Znowu wracam do tego mojego Mikołaja kilkunastoletniego. W którymś momencie nastolatek – ja to tak odebrałem – nastolatek przestał się przytulać. Albo nie chciał, żeby go przytulać. I dla mnie to było takie trudne, dlatego że to był mój Mikołajek, taki całuśny, przytulaśny, jakkolwiek by tego nie nazywać. W którymś momencie nagle stop. Wtedy zapytałem go, poprosiłem go, czy mógłbym raz dziennie się przytulić do niego. Ja. Czy mógłbym się raz dziennie przytulić do niego? I chyba potraktował to jako na zasadzie żartu i mówi: „Nie, okej”.

– Ale ty to zrobiłeś, Marku, bo ty tego potrzebowałeś, tak?

– Tak. Tak. Zrobiłem, bo ja tego potrzebowałem, ale też w głowie miałem coś takiego, że jeżeli ja jego nie nauczę przytulania się, to jak będzie wyglądało jego życie jako partnera, męża, ojca. Więc, z jednej strony, to dla mnie było ważne, ale z drugiej strony, jak to przytulanie pójdzie dalej. No i stworzyłem takie sobie narzędzie, czyli wydrukowałem kalendarz, powiesiłem na ścianie i każdego dnia, jak przytulaliśmy się, albo ja go przytulałem bardziej, to robiłem krzyżyk na tym kalendarzu. Było tak, że czasem przychodził, dla żartu wręcz: „Dobra, zróbmy ten krzyżyk”, cyk, i ten kolejny dzień. Trwało to tygodniami. W którymś momencie zapytałem, czy ja mógłbym trochę unieść rękę, tak żeby ten uścisk trochę się gdzieś tam zamykał i też się na to zgodził. Potem był taki moment, zapytałem, czy on mógłby trochę unieść ręce. Wiesz, dążyliśmy do tego misia, ale trwało to tygodniami. I za każdym razem była to jego zgoda, że ciut wyżej. Raz to było na zasadzie żartu, a czasem powiadałem: „Słuchaj, chodź szybko, bo ja potrzebuję tutaj naładować bateryjkę. Przytul się, potrzebuję tego”. I w którymś momencie doszliśmy do tego, że to przytulenie zrobiło się naturalne, takie, że czujesz. No i teraz mam 20-letniego syna.

– Jak opowiadasz o tym, to ja w pierwszej chwili czuję raczej jakąś niezręczność. Jakbym sobie wyobraził mojego tatę, który przychodzi do mnie, 14-latka czy 16-latka i mówi: „Słuchaj Maciek, chętnie bym się przytulił”. To ja nawet…, ja byłbym tak zdumiony, że nawet nie wiedziałbym, co powiedzieć. To jest, naprawdę, nawet się nie umiem postawić w tej sytuacji. Mimo że dziś, jak się widzę ze swoim tatą w drzwiach, tu robimy takiego szybkiego misia. Jeżeli jesteśmy obaj zdrowi, no więc to…

–  No, okej. Tylko zobacz, ja od pewnego momentu przyjąłem coś takiego, że ja mu mówię, dlaczego pewne rzeczy robię i dlaczego są ważne. Czyli ja mu mówiłem, że to jest dla mnie ważne przytulenie, ale też dla mnie jest ważne to, jak on będzie się zachowywał w stosunku do swojej partnerki, żony, swoich dzieci. A ja już pojechałem dalej, bo mówię, wiesz, wnuków, prawnuków. Ja mu mówię: „To trzeba podawać dalej, żeby to szło dalej”. I w wielu sytuacjach najpierw uzasadniam, dlaczego coś robię albo chcę. Po to, żeby on zrozumiał. Chociaż był taki moment jeden, to było związane z nauką pływania, kiedy powiedziałem, że będę go do tego zmuszał. Przez pięć lat co sobotę słyszałem: „Tato, ja tam nie chcę jechać”. A ja mówię: „Synek, do ilu rzeczy cię zmuszam?” „Do jednej, do pływania.” „Dlaczego to robię? Powiedz mi”. A on wtedy mówił: „Że jak pojadę z kolegami gdzieś nad jezioro, to żebyś wiedział, że ja jestem bezpieczny, bo potrafię pływać”. Ja mówię: „Tak”. Druga rzecz – bardzo szybko rósł i organizm potrzebował wysiłku pływania. Mówię: „To są dwie rzeczy, które są ważne. Sorry, ale do tego cię zmuszam”. Wiesz, po tych pięciu latach wygrywa zawody i co mówi? „Ale ja zawsze umiałem pływać”.

– Ha [cichy śmiech]. Z perspektywy czasu cieszysz się, że cisnąłeś pływanie? Że to było miejsce, gdzie postawiałeś na swoim i miało być tak, jak tata powiedział? Czy zmieniłbyś to?

– Tak, tego akurat bym nie zmienił. To jest ten taki element. Myślę sobie, że to też wpłynęło na pewno na jego podejście do sportu – teraz to są sporty siłowe – na systematyczność i na nieodpuszczanie. Myślę, że to też pójdzie dalej, na jego dzieci i jeszcze dalej. Tego bym nie odpuścił.

– Zostawiam teraz uważność i zapytam cię jeszcze o sygnały alarmowe, bo mam taką nadzieję dla siebie, że jeżeli kiedyś coś będzie się niedobrego działo w życiu, w sercu, w głowie moich dzieci, to będę w stanie to zobaczyć. Mam nadzieję, że ta funkcja uważnego słuchania i czasu, i bliskości fizycznej także spowoduje, że ja będę w stanie to dostrzec. Ale pytanie jest do ciebie, czy ty pamiętasz takie sytuacje, że gdzieś zadzwonił dzwonek alarmowy i rzuciłeś się w wir działania, albo chociaż zastanowiłeś. Co to było, jak wyglądał taki sygnał, gdzie ich szukać?

– Wiesz co, ja jestem w ogóle zachwycony naszą relacją i tych sygnałów nie było zbyt dużo. Ostatni, który… Właściwie to Mikołaj sam przyszedł i powiedział o sytuacji. Myśmy paradoksalnie bardzo dobrze przeszli covid, w sensie takim ten okres covidowy, nasze zamknięcie w domu. Myślę sobie, że to, co zbudowaliśmy, naszą relację wcześniej, tak naprawdę przyniosło efekty w czasie tego zamknięcia, bo myśmy ze sobą się dobrze czuli i wytrzymywaliśmy ten czas, wiesz, 24 godziny na dobę. Natomiast minęło chyba półtora roku i Mikołaj przyszedł i powiedział: „Wiesz co, tato, ja nie czuję radości z życia”. I to było mocne. I wiesz, ja mam w głowie, w mojej ocenie, super zbudowaną relację i nagle się pojawia coś i, wiesz, jakby mi z rąk wypadły wszystkie narzędzia. I myślę sobie: „Czy ja coś zrobiłem nie tak?”. Oczywiście, pojawia się specjalista, po to, żeby ktoś z zewnątrz to zobaczył. I wystarczyło kilka spotkań. Ja prosiłem, żeby dokończył cykl, a on się już na tyle poczuł dobrze, że mówił: „Nie, wystarczy”. To też nie było łatwe, bo trzeba było stwierdzić, że „Okej. Dobrze, skoro uważasz, że na ten moment jest dla ciebie okej, to zostawiam to”. Aczkolwiek, zobacz, też myślę sobie, że to moje podejście i pokazanie mu ścieżki rozwiązania tego, co się dzieje w głowie, że pojawił się terapeuta, że to jest metoda, którą może zastosować w przyszłości, gdyby się poczuł tak, gdyby mnie nie było na przykład w pobliżu.

– Ja osobiście wychodzę z takiego założenia, że jeżeli poświęcam dużo czasu moim dzieciom, spędzam z nimi dużo czasu, to jestem przyzwyczajony do jakiejś jakości naszej relacji. Jeżeli ja trzy dni pod rząd widzę, że jedno z moich dzieci zachowuje się inaczej, wygląda inaczej, to jest dostrzegalne dla mnie w jakichś drobnych szczegółach, czasem w sposobie reakcji, albo w odwróceniu wzroku. Coś jest na rzeczy, to ja przynajmniej jestem w stanie poczuć, że coś się dzieje. Nawet jeżeli nie mam wiedzy, żeby dokonać błyskawicznej interpretacji. Ale gdybym ja miał powiedzieć, jak doszukiwać się takich sygnałów, to właśnie w ten sposób, w jakiejś zmianie czegoś, co w sposób codzienny dobrze działa.

– To jest super. Wiesz, rozmawiamy o tym, że widzimy, obserwujemy nasze dzieci i widzimy, co się z nimi dzieje. Niejednokrotnie dopytywałem o gorszy nastrój, o braku uśmiechu i strasznie ciężko było mi usłyszeć, że właściwie „To nic. Okej”. Czekałem, że się ze mną podzieli. A to nie następowało. I to też było kolejną lekcją. Dobrze, poczekaj. Co znowu nie jest łatwe. Bo jak „Poczekaj”? Przecież ja mentor. Przecież ja! [śmiech] Mógłbym coś pomóc, coś rozwiązać. A jednak pewne procesy wymagają czasu. I on też musi nauczyć się sam sobie radzić w pewnych sytuacjach. Myśmy mieli, wiesz, taki swój sygnał alarmowy. Nie wiem, czy pamiętasz, w Shreku była taka scena, Shrek chyba dwójka. Jest taka scena: „No zarycz, no”. Nie wiem, czy pamiętasz. Tak, a pamiętasz, co było? Tak, tylko było coś takiego: „Tato, interweniuj”.

– Ha, no oczywiście. To jest hasło klucz wychowania. Yhy.

– Tak. Tylko było coś takiego: „Tato, interweniuj”.

– Yhy.

– Bo Shrek nie chciał zaryczeć i myśmy z tego zrobili sobie takie hasło, że  [śmiech] jak on potrzebuje mnie, to było, wiesz: „Tato, interweniuj”. I ja wiedziałem – okej, trzeba brać się za działanie.

– Ja sobie zadaję bardzo podobne pytanie jak ty w sytuacji, w której czuję, że coś jest na rzeczy i próbuję dopytać, co jest na rzeczy, co się dzieje i słyszę, że: „Tato, nie chcę o tym gadać” wprost. O, jakie to jest dla mnie trudne! Tym bardziej, że jest obok mnie małżonka, która, wydaje mi się, częściej jest w sytuacji, w której te takie najtrudniejsze tematy są dotknięte i wyciągnięte na zewnątrz. I czasem ja jestem trochę zazdrosny, bo ja pewnie nie umiem, albo może po prostu jestem tatą, a nie mamą. Nie wiem, coś się za tym kryje. Ale ja chciałbym też tak być ojcem od trudnych rozmów. Może jako mentor, a może jest mi to potrzebne do tego, żeby poczuć, że dobrze wykonuję swoją robotę. Ale no, nie jest to łatwe, tak usłyszeć.

– Wiesz co, ja myślę, że to się zmieniło, zmieniło się. Ten moment, w którym młody człowiek naturalnie doszedł do wniosku, że teraz potrzebuje więcej taty. I tych rozmów pojawiło się więcej. W sytuacji, która jest obecnie, czyli ten mój 20-latek, dzieli między nas różne tematy. Mamy wspólne, ale dla mamy jest część tematów, które nie są dla mnie. I tak samo jest dla mnie, które nie są dla mamy. I mam wrażenie, że czasem mama źle to znosi, bo to jest na zasadzie: „A dlaczego on ci o tym powiedział? A co ci opowiedział?”. Ja mówię: „Nie mogę ci powiedzieć. To było tylko dla mnie”. I w drugą stronę tak samo to działa.

– Marku, zastanawiam się nad jakąś puentą. Zadałbym ci może otwarte pytanie: Co ci daje bycie uważnym na swojego syna? Egoistycznie patrzysz na to, jaką masz z tego korzyść?

– Myślę sobie, że dzięki uważności, dzięki rozwojowi, dzięki zdobywaniu wiedzy na temat wychowania, czyli tak naprawdę świadomego podejścia do całego tego procesu, ja w nagrodę dostaję taką a nie inną relację z moim synem, która jest takim prognostykiem na przyszłość. Jeden z miliarderów powiedział, że największym szczęściem w życiu jest, kiedy na starość dzieci chcą być z tobą. Nie mówimy tutaj o pozostawaniu w domu, tylko że wracają do ciebie, bo ta relacja jest taka, a nie inna. I tego bym chciał doświadczyć i żeby to było w taki naturalny sposób. Czyli cały czas jesteśmy blisko, być może nawet kiedy odległość będzie między nami daleka.

– To ja do tego dorzucę jeszcze. Nie powołam się niestety, bo nie mam danych przed sobą, ale najdłużej prowadzone badanie w historii psychologii, które udowodniło, że to niezależnie od tego, jakie mamy pochodzenie, wykształcenie, ile mamy pieniędzy, albo czy ich nie mamy, jakich mieliśmy rodziców. Nie, absolutnie nie. To, co determinuje to, czy czujemy się szczęśliwi lub nie, jest to siła i głębokość relacji z innymi ludźmi, które potrafimy utrzymać. Jeżeli uważność ma nas do tego prowadzić i miałoby to być jedynym motywem, który nas do tego przekonał, to i tak warto – dla nas i dla naszego dziecka. Marek, dziękuję ci bardzo. Wspaniale się z tobą rozmawiało. Pozdrowienia dla Mikołaja i małżonki. Dziękuję ci bardzo.

– Bardzo dziękuję za zaproszenie i dziękuję, że mogłem być w tej przestrzeni razem z wami, panowie.

– Do usłyszenia. Cała przyjemność po naszej stronie.